Czy nie sądzicie, że studia są beznadziejne?

Autor: Arek <arek_at_wp.pl>
Data: Wed 11 Jan 2006 - 02:05:40 MET
Message-ID: <dq1lnf$pjq$1@nemesis.news.tpi.pl>

W ostatnim czasie miałem wiele przemyśleń na temat studiów i studentów w
Polsce i zapragnąłem się z Wami nimi podzielić. Postaram się zrobić to w
sposób ciekawy, pisząc zwięźle i na temat.

Ogólnie rzecz biorąc uważam, że świat stanął na głowie. Na studia nie idą
już, jak niegdyś, ludzie którzy naprawdę chcą studiować (czyli zdobywać
wiedzę i poszerzać swoje horyzonty pod okiem doświadczonych profesorów),
lecz każdy "jak leci". Zarówno młodzi, ambitni, przebojowi ludzie, jak i
osoby, które jeszcze dziesięć lat temu nie miałyby żadnych szans, żeby się
na nie dostać, nie mówiąc już o ich skończeniu. Z jednej strony jest to wina
samych uczelni, które z roku na rok obniżają poziom, z drugiej wygórowanych
oczekiwań pracodawców, którzy już nawet do przysłowiowego "lizania znaczków"
chcieliby zatrudniać wyłącznie kandydatów po studiach. Nie zastanawiając się
zupełnie, czy wiedza wyniesiona ze studiów jest do tego w ogóle przydatna.

Niewielu młodych ludzi wie, co dokładnie chce w życiu robić. Dlatego często
decydują się pójść na uczelnię "bo wszyscy idą", "bo bez papierka ani rusz",
"bo rodzice karzą", "bo tak trzeba", "bo nie chcę iść do wojska", "bo można
tam znaleźć fajnego kandydata na męża (autentyk)", itd. Słowem śmiem
twierdzić, że na każdym kierunku studiów na danym roku można znaleźć góra
kilkanaście osób, które naprawdę interesują się daną dziedziną i chcą
rozwijać się w obranym przez siebie kierunku. Reszta skończy dostanie
papier, oprawi go w ramkę i będzie pławić się w samozachwycie. Do skończenia
studiów wystarcza tak naprawdę jedynie wytrwałość. Nikt nie wymaga od
kandydatów szczególnej bystrości umysłu. Problem i wielkie rozczarowanie
pojawi się w momencie pójścia do pracy. Nagle okaże się, że taki osobnik tak
naprawdę bardzo niewiele umie (niezależnie od tego, co mu się wydaje).

Niestety pracodawcy "z braku laku" zatrudniają i takich. I potem pojawiają
się takie sytuacje, z jakimi stykam się na co dzień, że lekarz nie potrafi
rozpoznać prostej alergii, pani w banku na prośbę o wyjaśnienie kilku
prostych terminów ekonomicznych zaczyna nerwowo rozglądać się za "ściągawką",
a świeżo upieczony inżynier nie potrafi rozwiązać prostego równania.

Nie są to opinie wyssane z palca, lecz spostrzeżenia z szarej
rzeczywistości. Śmiem twierdzić, że większość absolwentów, a więc jakby nie
było "kwiat młodzieży i przyszłość narodu" nie potrafi słuchać (słuchać, a
nie tylko słyszeć), czytać ze zrozumieniem, pisać bez błędów
ortograficznych, wysławiać się, a nawet wykonywać precyzyjnie wydanych im
poleceń.

Może za dużo wymagam, ale czy na pewno? Czy to dziwne, że oczekuję od
absolwenta, że będzie profesjonalistą w swojej dziedzinie? Że będzie choć
jedna rzecz, w której będzie naprawdę dobry? Że nie będzie odpowiadał na
pytania fachowe "yyyy, eeee, no, ten tego ...".

Bardzo szanuję młodych ludzi, którzy mają duże umiejętności praktyczne.
Najczęściej okazuje się, że zdobyli je sami, ciężką pracą. I zgodnie
przyznają, że studia nie dały im nic poza "papierem".

Czy to nie jest chore, że wiedzą o tym i pracodawcy i przyszli pracownicy,
ale obie te grupy wolą nadal udawać, że studia przygotowują do zawodu?

Pracodawca żąda magistra inżyniera tam, gdzie w zupełności wystarczyłby
technik, bądź dowolna osoba z ulicy, której wystarczyłoby udzielić
dwutygodniowego przeszkolenia (przykład: składanie komputerów). Z drugiej
strony narzeka, że ludzie po studiach nie mają przygotowania do zawodu. A
skąd mają mieć, kiedy na studiach wykładają głównie teoretycy? Ci sami
pracodawcy odrzucają ludzi bez studiów, ale za to z wieloletnim
doświadczeniem, którzy mają wszystkie wymagane przez nich umiejętności.
Którzy poświęcili wiele lat na praktykę, zamiast na wkuwanie sztywnych
regułek. Pytanie dlaczego?

Są pewne zawody, takie jak lekarz, czy prawnik, które wymagają uprawnień. I
tu studia są kwestią bezdyskusyjną. Ale są również takie zawody jak aktor,
wokalista, informatyk, czy grafik. W ich przypadku o sukcesie w głównej
mierze decyduje talent i wypracowany przez lata warsztat. Albo ktoś ładnie
śpiewa, albo nie. Albo rysuje ładne prace, albo brzydkie.

Ale presja społeczna na kończenie studiów jest tak silna, że gdy tylko
ludzie dowiadują się, że taki wychwalany artysta-plastyk nie ma studiów,
nagle jego prace przestają się podobać. Czy to nie absurd i obłuda?

Ludzie kończą studia o kierunku grafika komputera. Państwowo lub prywatnie,
nieważne. Chodzą tam przez wiele lat, marnują czas i pieniądze, oddają
jakieś prace pod ocenę "ekspertom", po czym dostają dyplom i rysują ...
przeciętnie. Z drugiej strony jest osoba, która studiów nie kończyła, ale ma
wielki talent. Bije naszego studenta na głowę. Ale odpada w przedbiegach, bo
w ogłoszeniu o pracy bezwzględnie wymagane są studia.

Nie wiem, może pracodawcy nie rozumieją, że:
1) Studia to poszerzanie horyzontów, a nie nauka jednego, konkretnego zawodu
2) Muszą się zdecydować, czy chcą praktyka, czy teoretyka, którego trzeba
dopiero przeszkolić

Młodzi ludzie też tego nie rozumieją, traktując studia jako przygotowanie do
zawodu. Tymczasem jakość tego przygotowania jest naprawdę mierna. Każdy
przygotowałby się znacznie lepiej, gdyby wydał kilka tysięcy złotych na
książki napisane przez ekspertów z danej dziedziny, obłożył się nimi przez
rok i przeczytał je ze zrozumieniem od deski do deski. Stałby się znacznie
lepszym fachowcem niż magister, który ukończył pięcioletnie studia.

Tak po prostu jest. Nie rozumiem więc, skąd takie ciśnienie na studia. Może
pracodawcy zakładają, że ludzie po studiach są "na poziomie". To też bajki,
ponieważ wystarczy posłuchać, jakim słownictwem posługują się studenci po
zajęciach. Jakie robią błędy ortograficzne. Jaką trudność sprawia im
myślenie. Zresztą trudno oczekiwać czego innego w sytuacji, gdy studiuje już
ponad 25% młodych ludzi. Czyżby w ostatnich latach tak bardzo przybyło nam
ludzi mądrych? Nie sądzę. Po prostu wykładowcy musieli obniżyć poprzeczkę i
już sami przyznają, że większość ich studentów to "głąby, które na studiach
nigdy nie powinny się znaleźć". Trudno nie przyznać im racji widząc, jak
wielu inżynierów nie potrafi napisać z pamięci choćby równania okręgu. Ale
co tam, mają papierek. Znamienne jest to, że osoby, które niczego innego
poza tym papierem nie mają (żadnych umiejętności, ani osiągnięć), bardzo się
nim chwalą, często umieszczając go w ramce na ścianie gabinetu. I oczywiście
stawiając wszędzie gdzie to możliwe mgr inż. przed nazwiskiem.

Z kolejnym ciekawym zjawiskiem mamy do czynienia przy wyborze kierunku
studiów. Po pierwsze, bardzo wiele osób idzie na kierunek, który jest w
danym roku "modny". A modny jest dlatego, że są po nim duże zarobki. Tyle,
że mało kto pomyśli, że za 5 lat sytuacja może się diametralnie zmienić.
Druga sprawa to niezrozumiałe dla mnie obleganie kierunków takich jak
pedagogika, po których z góry wiadomo, że o pracę ciężko, a i zarobki marne.

To wszystko jest bardzo przykre. Można być bardzo mądrym człowiekiem, bardzo
doświadczonym. Ba, ekspertem w skali całego świata. Ale nie mając studiów,
będzie się w Polsce traktowanym z przymrużeniem oka. Nie tylko przez
pracodawców. Również przez kolegów i znajomych, którzy pokończyli studia. I
choć wiedzą oni, ile egzaminów zaliczyli tylko dzięki ściąganiu, uczeniu się
w sesji na ostatnią chwilę, "fuksem", itd. Choć wiedzą, jak niewiele
umiejętności praktycznych wynieśli ze studiów, to czują się lepsi i udają
sami przed sobą, że stali się dzięki studiom bardzo mądrzy. I mniej cenią
osoby bez studiów, które wiedzą od nich 10 razy więcej.

Znając tę smutną prawdę, skończyłem studia. Jestem inżynierem po
Politechnice. Wielu ludziom to imponuje. Ja wiem, że to jeden pic.

Wszystkiego, co przydało mi się do zarabiania pieniędzy, nauczyłem się sam.
Temu, że od najmłodszych lat pasjonowałem się dziedziną, w której teraz
pracuję i śledziłem na bieżąco jej rozwój. Już idąc na studia wiedziałem
znacznie więcej niż cała kadra razem wzięta. To mocne słowa, ale wierzcie
mi, tak było. Zresztą, gdyby tak świetnie się znali, to byliby frajerami
siedząc na uczelni za kilka tysięcy miesięcznie. Niestety musiałem je
skończyć, bo inaczej uchodziłbym za człowieka znającego się na rzeczy gorzej
od najsłabszego, trójkowego studenta, który te studia skończył. Wydawało mi
się, że czegoś się tam nauczę. Teraz, z perspektywy lat, widzę jak bardzo
się myliłem.

Ludzie myślą, że gdy ktoś ma tytuł doktora czy profesora, to jest alfą i
omegą. A to wszystko jeden pic. Tak naprawdę żaden profesor informatyki nie
jest w stanie równać się z nastolatkiem, który całe swoje młode życie
poświęcił, dajmy na to, hakerstwu czy grafice 3D.

Podsumowując chcę powiedzieć, że studia są beznadziejne. Nie uczą prawie
niczego. No, chyba że ktoś w ogóle nie interesował się daną dziedziną zanim
poszedł na studia. Wtedy te banały, które tam prawią, mogą mu się wydać
"odkrywcze". I oczywiście będzie opowiadał wszystkim, na jak bardzo trudnym
jest kierunku. To ciekawe, że "trudne" są zarówno studia studentów medycyny,
informatyki, cybernetyki, czy prawa, jak i zaocznych studentów mniemanologii
stosowanej na prywatnej uczelni. Z reguły im prostszy kierunek, tym
"trudniejszy" jest w oczach swoich studentów.

Studia kończą już w tej chwili nawet takie "młoty", że naprawdę jest mi
wstyd przyznać się, że i ja je kończyłem. Na szczęście trafiłem na mądrego
pracodawcę, który w czasie gdy jeszcze nie studiowałem docenił mnie za
umiejętności. I od tamtej pory nikt już nie pytał mnie o studia. Wystarczy,
że świetnie znam się na tym co robię. Z czasem założyłem własną firmę.
Zatrudniam różnych ludzi. Część po studiach, część nie. I wierzcie mi,
ludzie z tytułami doktorów robią tak kardynalne pomyłki i błędy, że aż żal
na to patrzeć.

Człowiek zastanawia się wtedy czego oni w ogóle uczą na tych studiach?
Tym bardziej nie mogę zrozumieć pracodawców, którzy tak przy nich obstają.
Na Boga, już nawet do rozwożenia gazet do kiosków wołają magistrów. Słowem
studia się spauperyzowały. Tym, czym kiedyś był inżynier, teraz jak
doktorat. Ale nie można dać się zwariować i siedzieć na uczelni do 30-tki.
Kiedyś trzeba wejść w prawdziwe życie i zacząć zarabiać.

To smutne, że ludzi z dwoma fakultetami, trzema językami obcymi i samymi
piątkami jest na pęczki (naprawdę). Natomiast ludzi, którzy naprawdę coś
umieją, jak na lekarstwo.

Wszyscy pracodawcy, jakich znam, płaczą, że nie mogą znaleźć ekspertów (z
różnych dziedzin). A płacą naprawdę nieźle (powyżej 5000 na rękę). Więc ci
studenci nie są chyba jednak tak świetni, jak sądzą.

Chcę uświadomić ludziom moją wypowiedzią, że studia to nie jest niewiadomo
co i nie czynią one z nikogo znawcy tematu. To tylko taki począteczek, w
którym człowiek poznaje bardzo pobieżnie podstawy. Nauka odbywa się w bardzo
niewydajnym, bo aż 5-letnim systemie, zajęcia prowadzą ludzie, którzy często
mają jedynie mgliste pojęcie o temacie, a po ich skończeniu nie jest się
wcale dużo mądrzejszym niż przed. Może da to młodym ludziom do myślenia, co
naprawdę chcą w życiu robić i czy naprawdę chcą iść na studia. Bo bardzo
często różnią się one od wyobrażeń. Można, z całą pewnością można być mądrym
człowiekiem i świetnie zarabiać bez nich. Tylko trzeba się na czymś dobrze
znać. A z tym już w narodzie krucho.

Uważam, że jeżeli jest coś, w czym jesteś naprawdę świetny, dajmy na to
tworzenie efektów specjalnych do filmów, czy fotografia, to nie trać czasu
na studia, tylko rób to, co potrafisz. Zarabiaj, bierz udział w konkursach,
daj się poznać. Będziesz rozchwytywany. A koledzy po studiach będą Ci bardzo
zazdrościć, choć w życiu Ci się do tego nie przyznają i będą okazywali swą
wyższość ... tyrając za 1400 na rękę.

A pracodawcy może się opamiętają i zastanowią jaki sens ma dawanie
ogłoszenia "Firma zatrudni do kopania rowów. Wymagane wykształcenie wyższe.
Kierunek dowolny".

W życiu trzeba myśleć, a nie iść bezmyślnie tą samą drogą co wszyscy. Rób to
samo co wszyscy, a skończysz jak wszyscy - w M3 z nieśmiertelną ławą (na
której - a jakże - leży serwera) i dwoma fotelami.

Jeżeli idziesz na studia, musisz wiedzieć, po co Ci to. I czy naprawdę tego
chcesz. Czy nie idziesz tylko "dla papierka". A pracodawcy powinni się
zastanowić, czego naprawdę chcą. Młodego, ambitnego człowieka, który
uczciwie uczył się na studiach i ma solidne podstawy teoretyczne, czy równie
ambitnego, ale samouka, który ma duże umiejętności praktyczne. Bo niestety
jednego i drugiego w wieku "do 30 lat" raczej ciężko jest znaleźć.

Ciekaw jestem ile osób podziela moje spostrzeżenia? Tylko ... co to zmieni.
Każdy przeczyta i powróci grzecznie do studiowania "bo tak trzeba", "bo bez
papierka ani rusz", "bo wszyscy studiują", itd.
Received on Wed Jan 11 02:10:26 2006

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Wed 11 Jan 2006 - 02:51:14 MET