Kletno - nie tylko "ziemniaki"

Autor: Andrzej Pełka <U238_at_wp.pl>
Data: Fri 15 Sep 2006 - 10:46:24 MET DST
Message-ID: <eedt6m$bso$1@mx1.internetia.pl>

- Odsłona pierwsza ("ziemniaczana").
Lato powoli zmierza ku końcowi. Kilka ciepło zapowiadajacych się
dni postanowiłem zużyć na pobyt w sprzyjających klimatach i znów
wylądowałem w Kletnie. :-) Tym razem miał to być wyjazd bardziej
turystyczny niż mineralny, ale oczywiście nie uniknąłem paru wizyt na
"ziemniaczanych" hałdach. Zawsze muszę stamtąd wytargać trochę
antozonitu - obdarowuję nim później wszystkich którym tylko on się
spodoba, dopychając ich szuflady z osobliwościami tego świata. :-)
Tak też było i tym razem. Po czaszce wciąż obijały mi się fragmenty
naszej tutaj dyskusji o Kletnie, o "ziemniakach", o innych, lepszych
stanowiskach... Hm... - gdzieś tam miałbym "użerać się z ochroną"?
A po cholerę mi to? Gdziekolwiek jestem na "ziemniaczanej" akcji,
zwykle działam tak, że nikt w najbliższej okolicy nie wie o mojej
obecności, bo samotność i święty spokój od towarzystwa doraźnie
zainteresowanych bardzo mi służą i nadzwyczajnie je sobie cenię.
I to ja miałbym się gdzieś, z kimś "użerać", naparzać skałę młotem
wszczynając wokół siebie hałas i zamieszanie? To pewnie byłby już
koniec moich "ziemniaczanych" fascynacji, więc póki co skrupulatnie
będę omijał wszystko, co mogłoby mnie narazić na takie sytuacje.
Nie, to nie lenistwo. Po prostu - ma być miło i przyjemnie. Nie tylko
po minerały (nawet te ziemniaczane) wypuszczam się w góry. Z tym
"ziemniactwem" też nie jest sprawa dla mnie całkiem prosta. Rację
ma Krzysztof Andrzejewski - byle "ziemniak" jednym kryształkiem
innym od przepełniającej go pozostałości może w brutalny sposób
obnażyć bezmiar mojej mineralogicznej niewiedzy. Gdyby wytrwale
chcieć tropić takie "ziemniaczane" osobliwości, zabawie nie będzie
końca. Czy nie o to chodzi? Chyba o to. Tak myślę. A jeżeli już się
nie uda dociec, co to tam tkwi pośród tej skrobi, bo i materiałów
do porównań brak, literatury, doświadczenia, to czy mam powód
do niepokoju? Ależ skąd! Cóż może być milszego nad obcowanie
z Tajemnicą? :-) I ja właśnie tak sobie mile z nią poobcuję, a gdzieś
tam daleko, wysokiej klasy kolekcjonerzy niech prowadzą swoją
walkę na mocne gardziele, tęgie młoty i duże pieniądze. Na pewno
nie będziemy sobie przeszkadzać. Na zakończenie ciut przydługiego
"ziemniaczanego" wątku ciekawostka prosto z hałdy. Postanowiłem
jeszcze raz obejrzeć miejsce gdzie odbyły się niedawne mistrzostwa.
Włażę tam i co widzę? Oto troje ludzi przeszukuje "ziemniaczane"
zwały. Oczywiście nic w tym nadzwyczajnego, ale dopiero po chwili
rozpoznaję w jednym z mężczyzn napotkanego na mistrzostwach
członka Towarzystwa Geologicznego "Spirifer" - chyba jednak nie
wszystkich spiriferów brzydzą "ziemniaczane" znaleziska. Poniesiony
tym krzepiącym spostrzeżeniem szybko udałem się do kamieniołomu
Kletno I, gdzie wyległem na marmurowym klocu grzejąc w słońcu
zmurszałe kości i pociągając piwo z zabranej na tą okazję butelki.
Pięknie było. Trzciny mi szumiały w lekkim wietrze, wokół skałki
i las na stokach Stromej. Nie dość tego, przez kilka godzin nikt się
tam nie przyplątał i na ten czas ludzkość prawie przestała dla mnie
istnieć. Błogostan... :-)

- Odsłona druga.
Wcześnie rano wyłażę z Sądejówki z zamiarem wejścia na Śnieżnik.
Pogoda trochę mi nie sprzyja - silny wiatr i mocne zachmurzenie.
Być może spadnie nieco deszczu. Na żółtym szlaku prowadzącym
do schroniska pod Śnieżnikiem napotykam porannych grzybiarzy.
Mimo wczesnej pory, już tachają przepełnione zbiorem wiaderka.
Ciekawe ile muszą naganiać się po stokach żeby zebrać taką ilość
grzybów. Jeszcze kilka kobiet dokładnie "czeszących" jagodowo
- borówkowe pola i już jestem w schronisku. Jakiś bigos z bułką,
butelka pepsiaka i dalej... Do szczytu Śnieżnika pół godziny drogi.
Zza schroniska wyłania się starszy gość i wyraźnie zmierza w trasę
wiodącą na Śnieżnik. Puszczam go przodem popijając pepsiaka
i ruszam dopiero za kilkanaście minut. W drodze depczę po gęsto
wyłażących tu na powierzchnię skałkach o ciekawie pofalowanej
strukturze z rzadka upstrzonej większymi skupieniami kwarcytu.
To chyba tzw. śnieżnicki gnejs, bo cóżby innego tutaj... Im wyżej
tym gęstsza ściele się mgła. Coraz silniejszy wiatr tylko ją przemiata
ani trochę nie poprawiając widoczności. Szukam wzrokiem sterty
głazów po zburzonej niegdyś wieży. Już gotów byłem uwierzyć, że
ją stąd uprzątnięto, ale wreszcie, z kilkudziesięciu metrów, widzę
- jest. Jestem więc na Śnieżniku. Na nic nie zdało się poszukiwanie
po czeskiej stronie stojącego tam obelisku z figurą słoniątka. Nie
potrafiłem go odnaleźć we mgle. Wracam w okolice zrujnowanej
wieży, by trochę przysiąść na samym szczycie góry. Niespodzianie
odnajduję tam widzianego koło schroniska starszego mężczyznę.
Siedzi pośród głazów sciśnięty jakiś taki, oczy zamknięte i trzęsie
się cały. Masz babo placek! Zagaduję do niego - uchylił tylko oko
i żadnej odpowiedzi. Wokół nikogo, zero kontaktu z dziadkiem,
wystraszyłem się, nie wiem co mu jest, co robić. Potrząsam nim,
poklepuję po ramionach i gadam, że na pewno będzie lepiej jak
zejdziemy razem do schroniska - znów to samo - spojrzał na mnie
i trzęsie się dalej. Wreszcie jakoś dziadka niezdarnie wziąłem pod
pachę, pociągnąłem i zaczęliśmy wolno iść potykając się co chwila
jak pijani. Dziadek, tylko mi tu nie umieraj - myślę spanikowany...
Aby do schroniska. Zeszliśmy już do lasu, kiedy niespodziewanie
dziadek doznał metamorfozy - spojrzał przytomniej, wykasłał się,
chlebak zarzucił bardziej do tyłu i jakoś tak bełkotliwie mówi do
mnie - ale ziąb panie! Co za ulga... Zaraz pytam dziadka skąd tutaj
przyszedł i... zrozumiałem, że mój podopieczny jest niemal całkiem
głuchy. Dopiero po chwili odpowiedział mi, że doszedł na Śnieżnik
aż z Międzygórza. Drę mu się do ucha, że jeśli źle się czuje, to ktoś
w schronisku mu pomoże. Na darmo. Dziadek już odzyskał wigor
i nie daje się nawet namówić żeby tam wlazł choć na gorącą herbatę.
Nie, nie, musi wracać, do widzenia - tyle wszystkiego. Dłuższy czas
odprowadzam go wzrokiem. Doprawdy, dziwnych ludzi spotyka się
niekiedy w górach. Ale mnie wypompował, siedzę pod schroniskiem
i czuję jak gdzieś od pleców wypełza mi zmęczenie całą tą przygodą.
Dopiero teraz zauważyłem, że zmieniła się pogoda. Widoczna w oddali
dolina tonie w pastelowych kolorach jak jakaś pocztówka z wakacji.
Wreszcie jest cieplej i trochę więcej słońca.

- Odsłona trzecia.
Kierunek Mały Lej i położona tam sztolnia Śnieżnik. Chcę zobaczyć
czy coś się pozmieniało od mojego ostatniego pobytu dwa lata temu.
Szybko minąłem z prawej strony Płaczkę i już jestem na tzw. drodze
nad lejami. Stamtąd wysokim, świerkowym lasem schodzę w dolinę.
Pędzone wiatrem cumulusy przesłaniają co chwilę słońce, przy okazji
oglądam w lesie niesamowitą grę kolorów i światłocieni. Wkrótce bez
pudła wyszedłem wprost na hałdę położoną obok sztolni. Okazało się,
że wejście do niej jest otwarte. Blisko leżała kupa kamieni które ktoś
pracowicie wyrwał z dotychczasowego zawału blokującego dostęp.
Sztolnia otwiera się teraz szczeliną szerokości około metra, wysoką
na jakieś sześćdziesiąt centymetrów. W połowie przesłania ten otwór
woda wylewająca się obficie z wnętrza. Jest niesamowicie zimna (nie
sposób zanurzyć w niej nogi na czas dłuższy niż pół minuty), przeto
obiekt można polecić raczej dobrze przygotowanym speleologom,
albo wariatom. Co gorsza, "strop" nad wejściem wygląda na dosyć
luźny i pewnie kiedyś znów runie w dół na powrót zamykając sztolnię.
Jak zwykle nie potrafię odmówić sobie zabawy radiometrem i mierzę
dawkę promieniowania gamma od niesionego z wodą radonu. Metr
nad powierzchnią wody licznik pokazał około 2,7 mikroSv/h. Jakby
nie było, to co najmniej dziesięciokrotna wartość tła naturalnego. Dla
porównania mierzę inny spływający do Małego Leja strumień - tam
tylko 0,18 - 0,26 mikro. Jeszcze rzut oka na mineralnie bardzo ubogą
hałdę i pora wracać. Nieźle się zasapałem podchodząc stokiem do
drogi nad lejami, przysiadam więc na jej skraju, by "nasączyć się" do
syta zielonością i spokojem okolicy. W lesie pusto i tylko sągi równo
poukładanych metrówek drewna świadczą o tym, że ktoś niedawno
tu pracował. W koronach drzew widać oznaki bliskiej jesieni, ledwo
"zapalone" liście odcinają się już wyraźnie od zieleni świerków. Po
drodze przeglądam jeszcze "ziemniaki" najpewniej nawiezione tutaj
z hałdy w Kletnie. Wracam tam około południa. Chmury całkiem
gdzieś się rozeszły, reszta dnia zapowiada się bardzo słonecznie.
Taka też była, kończąc się efektownie rozgwieżdżoną nocą.

- Odsłona czwarta i ostatnia.
Oto jestem już w domu. Żona informuje mnie o konieczności wizyty
w zakładzie gazowniczym. Pocztą przyszło pisemko w którym jakiś
rozbójnik napisał, że zalegamy z opłatami za gaz. Wali też z grubej
rury, że jak nie uregulujemy należności, to odetną dopływ i coś tam
jeszcze naliczą. Dziwne, bo zawsze pamiętamy o płatnościach, a stan
naszego licznika jest dużo niższy od podanego w piśmie. Słucham
i gapię się za okno. Na niebie nadal ani jednej chmury. Najchętniej
zaraz kupiłbym powrotny bilet do Kletna. Kletnomania jakaś, czy co...

                                                            Andrzej
Received on Fri Sep 15 10:50:11 2006

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Fri 15 Sep 2006 - 11:32:01 MET DST