Re: Kletno - nie tylko "ziemniaki"

Autor: Tomek Praszkier <pra_tomek_at_poczta.onet.pl>
Data: Mon 18 Sep 2006 - 07:34:30 MET DST
Content-Type: text/plain; charset=ISO-8859-1; delsp=yes; format=flowed
Message-Id: <F93CB391-AA11-43C7-A7FE-305F147110F0@poczta.onet.pl>

wywalaja mi sie polskie znaki i bardzo trudno sie czyta tak dlugi
tekst. Czy mozna cos z tym zrobic?
T.

On 15 wrz, 2006, at 10:46, Andrzej Pełka wrote:

> - Odsłona pierwsza ("ziemniaczana").
> Lato powoli zmierza ku końcowi. Kilka ciepło zapowiadajacych się
> dni postanowiłem zużyć na pobyt w sprzyjających klimatach i znów
> wylądowałem w Kletnie. :-) Tym razem miał to być wyjazd bardziej
> turystyczny niż mineralny, ale oczywiście nie uniknąłem paru wizyt na
> "ziemniaczanych" hałdach. Zawsze muszę stamtąd wytargać trochę
> antozonitu - obdarowuję nim później wszystkich którym tylko on się
> spodoba, dopychając ich szuflady z osobliwościami tego świata. :-)
> Tak też było i tym razem. Po czaszce wciąż obijały mi się fragmenty
> naszej tutaj dyskusji o Kletnie, o "ziemniakach", o innych, lepszych
> stanowiskach... Hm... - gdzieś tam miałbym "użerać się z ochroną"?
> A po cholerę mi to? Gdziekolwiek jestem na "ziemniaczanej" akcji,
> zwykle działam tak, że nikt w najbliższej okolicy nie wie o mojej
> obecności, bo samotność i święty spokój od towarzystwa doraźnie
> zainteresowanych bardzo mi służą i nadzwyczajnie je sobie cenię.
> I to ja miałbym się gdzieś, z kimś "użerać", naparzać skałę młotem
> wszczynając wokół siebie hałas i zamieszanie? To pewnie byłby już
> koniec moich "ziemniaczanych" fascynacji, więc póki co skrupulatnie
> będę omijał wszystko, co mogłoby mnie narazić na takie sytuacje.
> Nie, to nie lenistwo. Po prostu - ma być miło i przyjemnie. Nie tylko
> po minerały (nawet te ziemniaczane) wypuszczam się w góry. Z tym
> "ziemniactwem" też nie jest sprawa dla mnie całkiem prosta. Rację
> ma Krzysztof Andrzejewski - byle "ziemniak" jednym kryształkiem
> innym od przepełniającej go pozostałości może w brutalny sposób
> obnażyć bezmiar mojej mineralogicznej niewiedzy. Gdyby wytrwale
> chcieć tropić takie "ziemniaczane" osobliwości, zabawie nie będzie
> końca. Czy nie o to chodzi? Chyba o to. Tak myślę. A jeżeli już się
> nie uda dociec, co to tam tkwi pośród tej skrobi, bo i materiałów
> do porównań brak, literatury, doświadczenia, to czy mam powód
> do niepokoju? Ależ skąd! Cóż może być milszego nad obcowanie
> z Tajemnicą? :-) I ja właśnie tak sobie mile z nią poobcuję, a gdzieś
> tam daleko, wysokiej klasy kolekcjonerzy niech prowadzą swoją
> walkę na mocne gardziele, tęgie młoty i duże pieniądze. Na pewno
> nie będziemy sobie przeszkadzać. Na zakończenie ciut przydługiego
> "ziemniaczanego" wątku ciekawostka prosto z hałdy. Postanowiłem
> jeszcze raz obejrzeć miejsce gdzie odbyły się niedawne mistrzostwa.
> Włażę tam i co widzę? Oto troje ludzi przeszukuje "ziemniaczane"
> zwały. Oczywiście nic w tym nadzwyczajnego, ale dopiero po chwili
> rozpoznaję w jednym z mężczyzn napotkanego na mistrzostwach
> członka Towarzystwa Geologicznego "Spirifer" - chyba jednak nie
> wszystkich spiriferów brzydzą "ziemniaczane" znaleziska. Poniesiony
> tym krzepiącym spostrzeżeniem szybko udałem się do kamieniołomu
> Kletno I, gdzie wyległem na marmurowym klocu grzejąc w słońcu
> zmurszałe kości i pociągając piwo z zabranej na tą okazję butelki.
> Pięknie było. Trzciny mi szumiały w lekkim wietrze, wokół skałki
> i las na stokach Stromej. Nie dość tego, przez kilka godzin nikt się
> tam nie przyplątał i na ten czas ludzkość prawie przestała dla mnie
> istnieć. Błogostan... :-)
>
> - Odsłona druga.
> Wcześnie rano wyłażę z Sądejówki z zamiarem wejścia na Śnieżnik.
> Pogoda trochę mi nie sprzyja - silny wiatr i mocne zachmurzenie.
> Być może spadnie nieco deszczu. Na żółtym szlaku prowadzącym
> do schroniska pod Śnieżnikiem napotykam porannych grzybiarzy.
> Mimo wczesnej pory, już tachają przepełnione zbiorem wiaderka.
> Ciekawe ile muszą naganiać się po stokach żeby zebrać taką ilość
> grzybów. Jeszcze kilka kobiet dokładnie "czeszących" jagodowo
> - borówkowe pola i już jestem w schronisku. Jakiś bigos z bułką,
> butelka pepsiaka i dalej... Do szczytu Śnieżnika pół godziny drogi.
> Zza schroniska wyłania się starszy gość i wyraźnie zmierza w trasę
> wiodącą na Śnieżnik. Puszczam go przodem popijając pepsiaka
> i ruszam dopiero za kilkanaście minut. W drodze depczę po gęsto
> wyłażących tu na powierzchnię skałkach o ciekawie pofalowanej
> strukturze z rzadka upstrzonej większymi skupieniami kwarcytu.
> To chyba tzw. śnieżnicki gnejs, bo cóżby innego tutaj... Im wyżej
> tym gęstsza ściele się mgła. Coraz silniejszy wiatr tylko ją przemiata
> ani trochę nie poprawiając widoczności. Szukam wzrokiem sterty
> głazów po zburzonej niegdyś wieży. Już gotów byłem uwierzyć, że
> ją stąd uprzątnięto, ale wreszcie, z kilkudziesięciu metrów, widzę
> - jest. Jestem więc na Śnieżniku. Na nic nie zdało się poszukiwanie
> po czeskiej stronie stojącego tam obelisku z figurą słoniątka. Nie
> potrafiłem go odnaleźć we mgle. Wracam w okolice zrujnowanej
> wieży, by trochę przysiąść na samym szczycie góry. Niespodzianie
> odnajduję tam widzianego koło schroniska starszego mężczyznę.
> Siedzi pośród głazów sciśnięty jakiś taki, oczy zamknięte i trzęsie
> się cały. Masz babo placek! Zagaduję do niego - uchylił tylko oko
> i żadnej odpowiedzi. Wokół nikogo, zero kontaktu z dziadkiem,
> wystraszyłem się, nie wiem co mu jest, co robić. Potrząsam nim,
> poklepuję po ramionach i gadam, że na pewno będzie lepiej jak
> zejdziemy razem do schroniska - znów to samo - spojrzał na mnie
> i trzęsie się dalej. Wreszcie jakoś dziadka niezdarnie wziąłem pod
> pachę, pociągnąłem i zaczęliśmy wolno iść potykając się co chwila
> jak pijani. Dziadek, tylko mi tu nie umieraj - myślę spanikowany...
> Aby do schroniska. Zeszliśmy już do lasu, kiedy niespodziewanie
> dziadek doznał metamorfozy - spojrzał przytomniej, wykasłał się,
> chlebak zarzucił bardziej do tyłu i jakoś tak bełkotliwie mówi do
> mnie - ale ziąb panie! Co za ulga... Zaraz pytam dziadka skąd tutaj
> przyszedł i... zrozumiałem, że mój podopieczny jest niemal całkiem
> głuchy. Dopiero po chwili odpowiedział mi, że doszedł na Śnieżnik
> aż z Międzygórza. Drę mu się do ucha, że jeśli źle się czuje, to ktoś
> w schronisku mu pomoże. Na darmo. Dziadek już odzyskał wigor
> i nie daje się nawet namówić żeby tam wlazł choć na gorącą herbatę.
> Nie, nie, musi wracać, do widzenia - tyle wszystkiego. Dłuższy czas
> odprowadzam go wzrokiem. Doprawdy, dziwnych ludzi spotyka się
> niekiedy w górach. Ale mnie wypompował, siedzę pod schroniskiem
> i czuję jak gdzieś od pleców wypełza mi zmęczenie całą tą przygodą.
> Dopiero teraz zauważyłem, że zmieniła się pogoda. Widoczna w oddali
> dolina tonie w pastelowych kolorach jak jakaś pocztówka z wakacji.
> Wreszcie jest cieplej i trochę więcej słońca.
>
> - Odsłona trzecia.
> Kierunek Mały Lej i położona tam sztolnia Śnieżnik. Chcę zobaczyć
> czy coś się pozmieniało od mojego ostatniego pobytu dwa lata temu.
> Szybko minąłem z prawej strony Płaczkę i już jestem na tzw. drodze
> nad lejami. Stamtąd wysokim, świerkowym lasem schodzę w dolinę.
> Pędzone wiatrem cumulusy przesłaniają co chwilę słońce, przy okazji
> oglądam w lesie niesamowitą grę kolorów i światłocieni. Wkrótce bez
> pudła wyszedłem wprost na hałdę położoną obok sztolni. Okazało się,
> że wejście do niej jest otwarte. Blisko leżała kupa kamieni które ktoś
> pracowicie wyrwał z dotychczasowego zawału blokującego dostęp.
> Sztolnia otwiera się teraz szczeliną szerokości około metra, wysoką
> na jakieś sześćdziesiąt centymetrów. W połowie przesłania ten otwór
> woda wylewająca się obficie z wnętrza. Jest niesamowicie zimna (nie
> sposób zanurzyć w niej nogi na czas dłuższy niż pół minuty), przeto
> obiekt można polecić raczej dobrze przygotowanym speleologom,
> albo wariatom. Co gorsza, "strop" nad wejściem wygląda na dosyć
> luźny i pewnie kiedyś znów runie w dół na powrót zamykając sztolnię.
> Jak zwykle nie potrafię odmówić sobie zabawy radiometrem i mierzę
> dawkę promieniowania gamma od niesionego z wodą radonu. Metr
> nad powierzchnią wody licznik pokazał około 2,7 mikroSv/h. Jakby
> nie było, to co najmniej dziesięciokrotna wartość tła naturalnego. Dla
> porównania mierzę inny spływający do Małego Leja strumień - tam
> tylko 0,18 - 0,26 mikro. Jeszcze rzut oka na mineralnie bardzo ubogą
> hałdę i pora wracać. Nieźle się zasapałem podchodząc stokiem do
> drogi nad lejami, przysiadam więc na jej skraju, by "nasączyć się" do
> syta zielonością i spokojem okolicy. W lesie pusto i tylko sągi równo
> poukładanych metrówek drewna świadczą o tym, że ktoś niedawno
> tu pracował. W koronach drzew widać oznaki bliskiej jesieni, ledwo
> "zapalone" liście odcinają się już wyraźnie od zieleni świerków. Po
> drodze przeglądam jeszcze "ziemniaki" najpewniej nawiezione tutaj
> z hałdy w Kletnie. Wracam tam około południa. Chmury całkiem
> gdzieś się rozeszły, reszta dnia zapowiada się bardzo słonecznie.
> Taka też była, kończąc się efektownie rozgwieżdżoną nocą.
>
> - Odsłona czwarta i ostatnia.
> Oto jestem już w domu. Żona informuje mnie o konieczności wizyty
> w zakładzie gazowniczym. Pocztą przyszło pisemko w którym jakiś
> rozbójnik napisał, że zalegamy z opłatami za gaz. Wali też z grubej
> rury, że jak nie uregulujemy należności, to odetną dopływ i coś tam
> jeszcze naliczą. Dziwne, bo zawsze pamiętamy o płatnościach, a stan
> naszego licznika jest dużo niższy od podanego w piśmie. Słucham
> i gapię się za okno. Na niebie nadal ani jednej chmury. Najchętniej
> zaraz kupiłbym powrotny bilet do Kletna. Kletnomania jakaś, czy co...
>
>
>
> Andrzej
>
>
>
>
>
>
>
>
>
>
>
>
>
>
Received on Mon Sep 18 07:45:01 2006

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Mon 18 Sep 2006 - 08:32:01 MET DST