Autor: Andrzej Pełka (U238_at_wp.pl)
Data: Mon 21 Apr 2003 - 15:08:25 MET DST



Wczoraj, 20 kwietnia ponownie odwiedziłem Zalesie. Tym razem bez "rewelacyjnych" znalezisk. To znaczy, nie natrafiłem na nic takiego czego dotychczas bym nie miał w moim mineralnym zbiorku. Szperając z radiometrem wzdłuż skarpy nad strumieniem w okolicy zruinowanego wapiennika spotkałem intensywnie "ryjącego" glebę poszukiwacza. Doprawdy, zdumiewająco dobrze był wyposażony: Trzy młotki (różnych kalibrów), kilof, motyka i co najmniej dwa dość duże przecinaki. Do tego olbrzymich rozmiarów rentgenoradiometr typu wojskowego i (jak się póżniej okazało) polskiej produkcji, wraz z dopinaną sondą rozmiarów sporego berła. Właściciel tego sprzętu okazał się być Czechem. W takiej oto sytuacji zawarłem znajomość z Vlastimilem Toegelem z Pnovic. Widząc nieco mizerny efekt jego działań zaproponowałem zmianę rejonu poszukiwań, na ten gdzie tydzień wcześniej wydobyłem fajny kawał blendy (Czesi nazywają to - smolinec :-) Tak też zrobiliśmy, dalej wspólnie szperając po okolicy.

            Tu nasuwa mi się uwaga dla uranolubów licznikowych (skoro
            już taka utarła się nazwa) Nie ma najmniejszego sensu szukać
            minerałów uranu trzymając sondę (licznik) metr nad ziemią.
            Rejestruje sę wtedy bardzo ogólny poziom radioaktywności
            Nie daje to oczywiście jakiejkolwiek informacji bezpośrednio
            przydatnej do "wyłowienia" z podłoża pojedyńczego obiektu.
            Taki właśnie sposób stosował Vlastimil i stąd bardzo kiepski
            efekt jego poszukiwań. Warto także pamiętać, że ciągłe
            "cykanie" licznika związane jest z ogólnym tłem promienowania
            w danym rejonie i na ogół nie jest wystarczającym sygnałem
            do "prac ziemnych" :-) Abyśmy mogli zacząć kopanie nasz
            licznik musi zagrać (zaśpiewać, dostać wibracji, czy jak tam
            jeszcze to określają). Jeżeli takiego efektu nie wykazuje, albo
            jest on niezbyt wyraźny, to w najlepszym przypadku może się
            okazać, że obiekt godny naszego zainteresowania tkwi ponad
            pół metra pod ziemią. W najgorszym, że jest to po prostu
            trochę radioaktywnego drobiazgu tuż pod powierzchnią hałdy.
            Tak więc liczniki jak najbliżej podłoża! W przeciwnym razie
            przeklinać będziecie Andrzeja Pełkę i Zalesiste pomysły jego.

Wkrótce już wraz z "urobkiem" (przy tej okazji usłyszałem miłe słowo pod adresem mojego radiometru - "to je wyborni mierzatiel") siedliśmy nad strumieniem aby po opłukaniu w wodzie lepiej mu się przyjrzeć. Tu kolejne, nowe dla mnie spostrzeżenie. Otóż nigdy nie myślałem, że przedmiotem kolekcjonowania mogą być minerały których realny rozmiar opisać można pojedyńczymi milimetrami. Mój czeski nowy znajomy (zainteresowany nie tylko minerałami uranu) rozbijał większe kawałki skał i wręczywszy mi lupę jakiej używają jubilerzy zachęcał do oglądania kryształów prawie niewidocznych gołym okiem. Nigdy nie myślałem, że takie drobiazgi mogą być przedmiotem zbieractwa. Dotąd wydawało mi się, że do zbioru nadają się tylko większe okazy. W trakcie rozmowy miałem również okazję obejrzeć licznik Vlastimila. Powiedziałbym, coś pięknego gdyby nie wielkie gabaryty i waga. Wyglądał na konstrukcję z lat sześćdziesiątych w bakielitowej obudowie z wychyłowym miernikiem i we wspaniałym futerale ze skóry. Jeśli nie liczyć ubytku wzorcowego źródła promieniowania, przyrząd był w pełni sprawny. Podobno (według Vlastimila) znakomita część służb czeskiej obrony cywilnej jeszcze niedawno była wyposażona w taki sprzęt. A propos, ciekawe czy ktoś już kolekcjonuje takie archaiczne liczniki? Pogadaliśmy (w granicach naszych językowych możliwości oczywiście) :-) o kopalni w Zalesiu i innych tego typu miejscach na terenie Czech. Vlastimil pokazał mi ciekawą broszurę autorstwa jakiegoś czeskiego mineraloga - kolorowa okładka, a wewnątrz jakby kartki z kserografu. Był tam między innymi opis kopalni uranu w Zalesiu wraz z archiwalnymi zdjęciami oraz spis wszystkich występujących tam minerałów. Była tego bardzo długa lista. Jeżeli dobrze zrozumiałem Vlastimila, istnieje podobno jakiś minerał charakterystyczny wyłącznie dla Zalesia. Nazwa "zalesyt" albo jakoś podobnie, ale głowy nie dam, bo czeski to dla mnie trudny język. Dodatkowo broszura zawierała sporo map z obszaru Rychlebskich Hor. Być może wkrótce jeszcze uda mi się zdobyć ksero tego wydania. W takim przypadku spróbuję przekazać co ciekawsze fragmenty ewentualnie zainteresowanym.

                                                          Andrzej.

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.7 : Thu 04 Mar 2004 - 21:41:22 MET