Autor: Tomasz Ganicz (toganicz_at_bilbo.cbmm.lodz.pl)
Data: Mon 31 Mar 2003 - 08:57:27 MET DST


> Mam pare latek, i gdy wprowadzano na P.Sl. obowiazek noszenia
> okularow bylem jednym z tych, ktorzy to wprowadzali. Teraz sam nie
> wyobrazam sobie innego zachowania. To troche, jak z pasami
> bezpieczenstwa w samochodzie... Zasada jest prosta, -mam tylko jedna
> pare oczu, i chce zeby tak bylo nadal- ta zasada jest wynikiem przykrych
> doswiadczen, na szczescie nie moich.
> Tu w Belgii dyplomanci i doktoranci nosza okluary, jak im sie
> przypomni. Czasami ich napominam, ale to ostatecznie nie moja sprawa. Co
> ciekawe, okulary ochronne nosza raczej deczko starsi naukowcy, co
> swiadczy o tym, ze mlodsi nie czuja zagrozenia. Nie jestesmy zatem do
> tylu wzgledem Europy, przynajmniej w tym wzgledzie.

Widać Belgia jest jakaś wyjątkowa, bo w Anglii, Francji i Niemczech, przynajmniej w tych laboratoriach w których byłem noszenie okularów było dość ściśle przestrzegane. W Niemczech gdzie tylko oglądałem sobie laboratoria będąc na konferencji wszyscy goście byli rutynowo zaopatrywani w okulary przy wejściu na wydział chemiczny (Univ. of Bayeruth). W Anglii (Univ. of Sussex i Imperial College) na wszystkich drzwiach do laboratoriów były wielkie ostrzeżenia "Wear protective gloves" a do obowiązków "lab managera" należało ściganie osobników łażących bez okularów po labie.
Wogóle w Anglii mieli wg. naszych kryteriów niezłego hopla z BHP. Np: przed rozpoczęciem każdej nowej reakcji należało wypełnić do niej takiego kwitka, który zmuszał do zastanowienia się nad potencjalnymi zagrożeniami i z którego przy okazji wynikało też gdzie wolno daną reakcję przeprowadzić (na zwykłym stole, pod wyciągiem lub w specjalnym, krytym blachą pokoju "smrodliwo-wybuchowym"). Kwita trzeba było zanieść do "lab managera", który go czytał i wydywał zezwolenie na przeprowadzenie eksperymentu (w postaci takiego kolorowego papierka, który się dołączało do aparatury). Było to na szczęście uciążliwe tylko na początku, bo gdy się wykonywało serię podobnych eksperymentów dostawało się to "zezwolenie" raz na całą serię.
Podobnie było też przy zakupie nowej aparatury. Rutynowo przechodziła ona kontrolę "bezpieczeństwa" - tzn musiał dać zezwolenie na jej użytkowanie "lab mamanger" oraz w przypadku aparatury napędzanej prądem elektrycznym dyżurny elektryk.
Uniwersytet posiadał też specjalny "Rescue Team", który składał się z kilku przeszkolonych osób, którzy na codzień wykonywali inne obowiązku. Zdjęcia członków "Rescue Team" były wywieszone w specjalnej gablotce, żeby było wiadomo do kogo się w razie czego zgłosić. Członkowie tego "oddziału" nosili przy sobie stale krótkofalówki i średnio raz w miesiącu byli kontrolnie testowani fałszywymi alarmami o wypadkach, a dwa razy do roku odbywały się ćwiczenia w fałszywy alaram pożarowy. Kolesie z "Rescue team" musieli wtedy błyskawicznie przebrać się w stroje ognioodporne i maski gazowe, zorganizować ewakuację całego budynku, odszukać w budynku "nieprzytomne osoby" i je wyprowadzić a następnie pomóc w orientacji w budynku profesjonalnej straży pożarnej.

Tomek Ganicz


To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.7 : Thu 08 May 2003 - 14:53:44 MET DST