Re: GB a GiB [zrobiło się straszliwie OT] :)

Autor: Eneuel Leszek <prosze_at_czytac.fontem.lucida.console9>
Data: Sun 15 Oct 2006 - 03:43:06 MET DST
Message-ID: <egs3nt$ehp$1@news.task.gda.pl>
Content-Type: text/plain; charset="iso-8859-2"

"Eneuel Leszek Ciszewski" eg47ma$atu$1@inews.gazeta.pl

> Śmierć licealistów (u progu dorosłego życia) i śmierć papieża (u progu
> ustanawianego przezeń święta) który w ciemno poparł Samula -- stały się wymowne. :)

Pontyfikat Jana Pawła I
  (Papieża Uśmiechu, :) który miał utrwalać postanowienia antywojenne
  Soboru Watykańskiego II -- rozpoczętego u progu zniszczenia Ziemi :)
  w konflikcie koreańskim; wojskowi amerykańscy rozpatrywali użycie broni
  atomowej w tamtej wojnie, na co jednak nie uzyskali zgody władz państwowych
  USA, w tym wymaganej w takich sytuacjach zgody prezydenta USA)
trwał ponoć tylko 33 dni, czym ponoć Bóg zaznaczył swoje upodobanie w owym
człowieku, który jednak nie tylko nie chciał być aż papieżem, ale nawet
kardynałem czy choćby biskupem i najchętniej by był zwykłym, szarym
prowincjonalnym księdzem i po objęciu urzędu papieskiego zauważył:

 -- Niech wam Bóg wybaczy to, iż wybraliście akurat mnie.

Jak powszechnie wiadomo -- Jezus Chrystus żył właśnie 33 lata.

Licealiści umierają w płonącym autokarze mniej więcej w 180 dni po śmierci
polskiego papieża, mając mniej więcej po 18 lat. 2 kwiecień 2005 wieczorem,
godzina 21 minut 37 :) z jednej strony i 30 wrzesień 2005, ale poranna
godzina -- gdzieś około 6 nad ranem -- minut dokładnie mi nie chce się
sprawdzać, co daje nieco ponad 180 dni i około 8 godzin, czyli 1/3 dnia.
Ja urodziłem się 23 lutego (23.02) co przypomina akurat tyle, ile brakuje
polskiemu papieżowi (2 godziny i 23 minuty) do ustanawianego przezeń zbawczego
Święta Miłosierdzia, którego umarli ciałem świętować **nie mogą**, gdyż nie
przyjmują sakramentów, a warunkiem uczestniczenia w łaskach tego święta jest
właśnie przyjęcie Najświętszego Sakramentu, czyli tak zwanej Komunii Świętej. :)
Gdyby papież żył choćby jedną chwilę owej niedzieli -- pierwszej po Wielkanocy,
mógłby przyjąć Komunię Świętą nawet bez udziału świadomości, co skutkowałoby tak
samo, jak ,,normalne'' przyjęcie tegoż sakramentu, ale do owej niedzieli -- brakowało
owych 2 godzin i 23 minut. Święto to ustanawiał niemal od początku swego życia, :)
tocząc boje ze swymi poprzednikami, ale pierwsze kroki zwycięstwa notowane są
bodajże na 1967 rok, czyli rok moich urodzin. :) Wszystkie te daty/godziny są
weryfikowalne, to znaczy **każdy** człowiek może sprawdzić, czy są prawdziwe,
natomiast godzina śmierci nie jest przypadkiem i nawet doczekała się przysłowia:

 -- Jakie życie -- taka śmierć, a jaka śmierć -- taka wieczność. :)

Niejednokrotnie wg stanowiska władz Kościoła rzymskokatolickiego data i godzina
oraz okoliczności śmierci
   (czyli odejścia duszy z ,,tego świata'' do innej rzeczywistości -- coś
   na kształt porodu, gdzie człowiek nie tyle kończy coś (życie płodowe)
   co zaczyna coś innego (życie tak zwane normalne) a nie koniec zupełny)
są Boskim :) potwierdzeniem czyjejś świętości i wielu uznanych przez ten
Kościół ludzi odeszło z tego świata właśnie w ważne święta -- na przykład
w Wielkanoc, czy święta Matki Boskiej...

Następca Jana Pawła II tuż po objęciu tego urzędu zabronił stosowania przemocy,
nawiązując tym samym chyba do swego imiennego poprzednika Benedykta XV (1914-1922),
czyli papieża I Wojny Światowej. Wojna ta zaczyna się gdzieś około 1914 roku (roku
wyboru Benedykta XV) i kończy się niby w 1918 roku, ale wojna polsko-bolszewicka,
stanowiąca zwykłą konsekwencję I Wojny Światowej, kończy się dopiero rozejmowymi
traktatami z marca 1921 -- tak zwanym pokojem i traktatem ryskim. Niestety traktat
ten pozostawiał sojuszników Polski pod okupacją rosyjską -- wojska białoruskie
i ukraińskie nie mogąc pogodzić się z de facto przegraną -- przekroczyły **samotnie**
granice postanowień traktatowych i zostały oczywiście pokonane i internowane, zaś
polskie tereny zaanektowane zostały przez ZSRR. Z punktu widzenia walczących po
polskiej stronie Ukraińców, Białorusinów, Litwinów i innych narodów -- traktat
ów był zbrodnią i zdradą, a z punktu widzenia Piłsudkisego zdradą była postawa
Zachodu, bez skutecznej pomocy którego -- dłuższe prowadzenie wojny z bolszewikami
było wówczas zdaniem polskiego wodza niemożliwe. Jak zapewne wiadomo -- Piłsudski
domagał się przed swoją śmiercią zbrojnej interwencji w Niemczech -- na kształt
dzisiejszej interwencji amerykańskiej w Iraq, która mogłaby uchronić świat przed
kolejną masakrą. Czy podobnie uważał za słuszne upomnienie się o Polaków zza
wschodniej granicy -- nie wiem.

> O śmierć w płomieniach -- poprosiłem Boga tylko **jeden raz**, zanim nastała.
> Poprosiłem o to w dniu, w którym odmówiono mi przyjęcia mnie do pracy na uczelni,
> tym samym skazując mnie na wegetację i opuszczenie :) tegoż świata. :) Miało to
> miejsce 15 września ubroku. :)

I poprosiłem, aby spłonęło tylko tylu, ilu potrzeba, aby duchowieństwo i cały
lud odkupionych miast i wsi ;) uznał moje prawo do życia. Innymi słowy mówiąc -- nie
zależało mi na masakrze, czyli na **śmierci**, ale na moim **życiu**. Kraść nie chcę,
żyć chcę, a życie pociąga za sobą konieczność wydawania pieniędzy, których zarabiania
zabraniają mi duchowni rzymskokatolickiego Kościoła w imię wyższych, niezrozumiałych
dla nikogo -- poza owymi duchownymi -- celów...

> Na uczelni tej pracowałem:
>
> -- 3 (trzy) lata pracy społecznej (przy SMie właśnie)

SM-4 -- to radziecka kopia PDP-11/40 legendarnej DEC, wchłoniętej
przez Compaq jesienią 1998 roku. :) Compaq po paru latach połączył się
z Hewlettem Packardem przy sprzeciwie rodzin Hewlettów i Packardów,
które nie uzyskały niestety stosownej większości w głosowaniach,
a nie były jedynymi właścicielami swojej :) firmy -- notabene
wspieranej funduszami amerykańskiego państwa czy amerykańskiego rządu.
Nie wiem, czy państwa, czy rządu -- a ma to znaczenie -- ale wspieranej
jawnie, co ma swoje konsekwencje i finansowe/ekonomiczne, i gospodarcze,
i polityczne, to znaczy firma ta raczej ;) nie może zbankrutować. :)

No i chyba ten podwątek zaczyna się od VAXów:

        "Maciej W. Rozycki" Pine.LNX.4.64N.0609291424240.1573@blysk.ds.pg.gda.pl

        E.> A VAXowe procesory były ilobitowe?

        M> Trzydziestodwu. Terminologia siega oczywiscie procesora PDP-11, ktorego,
        M> jak wiadomo, VAX byl wirtualnym rozszerzeniem ("Virtual Address eXtension").

        M> Maciej

BTW: Przy numerowaniu PDP -- DEC chętnie :) korzystała z ósemkowego liczenia,
     to znaczy po liczbie 07 następowała liczba 10. :) Chętnie też korzystała
z trzyliterowych skrótów (DEC, PDP, VAX, RSX, VMS i używała kodu zwanego ósemkowo
radix50, w którym na 16 bitach (jednym słowie) zapisywano trzy z pośród 40 znaków,
a były to wielkie litery (26) ze zbioru ASCII, liczby (10), znak specjalny -- dla
znaków z poza radisx50 (kodowano tak każdy znak, który nie mieścił się w owych 40)
i trzech konkretnych (także z ASCII), których już nie pamiętam -- może był tam '/',
może '$', może '%', może ','... 40^3=64000 daje nieco mniej niż 2^16=65536, :)
czyli można na 16 bitach zapisać 3 spośród 40 wybranych znaków. :) I radix50
(50 ósemkowo to 40 dziesiętnie) stosowano na przykład do kodowania nazw w RSX,
dzięki czemu rozszerzenie zapisywano na jednym słowie (16 bitach), a nazwę
,,właściwą'' :) na trzech czy dwóch. :) (chyba na trzech -- to znaczy mogły
się składać z 9 znaków) Później to ograniczenie długości nazwy pliku zostało
przejęte przez DOS -- zupełnie niepotrzebnie, gdyż nazwy plików pod DOSem
nie były w ten sposób kodowane, o czym można się łatwo przekonać. :) (były
pisane ,,wprost'') :)

> -- 9 (dziewięć) lat etatu
> -- umowy-zlecenia, umowa o dzieło itp. -- trudno przeliczyć
> na lat,ale nie skłamię, jeśli to wycenię :) na 3 (trzy) lata
> -- moja własna działalność gospodarcza -- także trudno ja przeliczyć
> na lata etatowej pracy

Można by to wyrazić poprzez 18 lat? Moim zdaniem niekoniecznie :)
nawiązuje to do śmierci licealistów.

> A pracy tez zwolniłem się na krótki czas, aby tam powrócić po rektorskich wyborach.
+ Z pracy tej zwolniłem się na krótki czas, aby tam powrócić po rektorskich wyborach.
I miałem na takowy powrót **słowo** mojego ówczesnego przełożonego -- prof. Jerzego Kopani.
Jak widać słowo profesora Jerzego Kopani jest warte dokładnie zero z zerem w okresie. ;)
0.000(0) -- zero w okresie to zero w nawiasie

> Wiosną roku 2001 pomagałem swojemu ex-przełożonemu (po odejściu byłem do jego
> dyspozycji tak samo, jak przed zwolnieniem się) a zimą roku 2001 odmówił mi
> przyjęcia do tejże pracy. Odmowę swą podtrzymywał do wiosny roku 2004, kiedy
> to ostatni raz zwróciłem się do niego z prośbą o przyjęcie mnie do pracy.

> Odchodząc jesienią roku 1998, nie wziąłem stosownych dokumentów, czyli
> na przykład swoich obowiązków pracy, jako że uznałem to za niepotrzebne.
Tytularnie ;) pracowałem jako 'starszy technik', ale obowiązki moje były
już informatyczne :) w 100 procentach. :)

> Z woli profesora Gajewskiego, rektora z roku 1991 (od kilku lat już
> świętej pamięci) i innych wpływowych wówczas osób (zapewne profesora
> Ludwika Dobrzyńskiego) uczelni -- lata pracy 1991-1998 upływały mi
> raczej nie jak pracownikowi technicznemu, ale nieco lepszej kategorii,
> choć brakowało mi (i brakuje nadal) stosownych dokumentów/tytułów.

Nie tylko nie jestem magistrem informatyki, ale nie jestem jakimkolwiek magistrem. :)
Studia (z ,,wolnej stopy'') zamierzałem kontynuować po finansowym okopaniu się, :)
co miało mieć miejsce na początku obecnego tysiąclecia, kiedy to stało się możliwe
zarabianie dziesięciu tysięcy złotych dziennie. (10kzłotych na jedną dobę roboczą;
dób takich ma przeciętny tydzień pięć, a rok nieco ponad sto -- jest to połowa :)
roboczych dni w roku; dlaczego tylko ;) połowa -- tajemnica, ale nieco ponad milion
(10^6) złotych rocznie (w 2001 roku) to raczej dużo -- zbyt dużo, :) aby umknąć tym,
którzy uczą ,,z urzędu'' -- 'nie pożądaj żadnej rzeczy bliźniego swego' a którzy
z pomocą moich rodziców doprowadzili do mojego upadku, licząc na to, iż upokorzony
przez tak zwany świat -- zechcę 20 procent ww. kwoty oddawać ,,na Kościół'') Innymi
słowy -- plany moje (związane z dokończeniem rozpoczętych studiów) legły w gruzach
dzięki duchowieństwu Kościoła rzymskokatolickiego, które uznało, że mam prawo
(czy raczej święty obowiązek) :) płacić ,,na Kościół'' i nie mam prawa do
marnotrawienia pieniędzy wymadlanych ;) przez duchownych!!!

Najwyraźniej liczono się z tym, że jako magister -- będę trudniejszy do pokonania. :)
Długotrwała wojna wyniszczająca przyniosła:

 -- upokarzającą śmierć polskiego papieża,
 -- nieco mniej upokarzającą śmierć jego honorowego prałata, czyli mojego ex-proboszcza
 -- straszliwą śmierć w płomieniach licealistów jadących do Częstochowy

 -- odmłodzenie mojego wyglądu (mam fotki sprzed lat, na których wyglądam koszmarnie)
 -- pogorszenie stanu mojego zdrowia (głównie kości i stawów, z którymi mam kłopoty od ,,zawsze'')
 -- połamanie dwóch palców prawej ręki -- jeden jest nieprawidłowo zrośnięty; złamania te
    zawdzięczam ;) ,,osiadłemu'' stylowi życia oraz głodówkom, a jedno i drugie (zmianę trybu
    życia i głodówki) zawdzięczam ;) brakom pieniędzy :) na normalne życie i na prawidłowe
    jedzenie; przed owymi głodówkami zjadałem **dziennie średnio 3500 kcal** i prowadziłem
    zdecydowanie aktywne życie, podczas gdy po skończeniu tych głodówek ,,wystarczało mi''
    zaledwie **średnio 700 kcal dziennie** i raczej ;) niewiele się ruszałem; nadto i nie
    żywiłem się w owym smutnym czasie tym, czym powinienem był się żywić, ale jedzeniem
    wysokokalorycznym, :) które było po prostu stosunkowo tanie -- głównie wysokokalorycznym
    mięsem i takimiż wędlinami; na szczęście słudzy Miłości nie posunęli się aż do zmuszenia
    mnie do jedzenia psiej czy kociej lub ptasiej karmy...
 -- upadek złotodajnej ;) firmy Elis s.c.
 -- ruinę mojego życia

I prawdę mówić -- nie wiem, kiedy wojny tej szukać początku, bo odtajnienie pewnych kwestii ;)
ukazało, iż jestem inwigilowany przez duchownych od co najmniej pierwszej połowy 1993 roku...

Jedną z pierwszych ofiar śmiertelnych tej inwigilacji jest informatyk (student informatyki)
DarekS z Sokółki (miasta położonego niedaleko Białegostoku) który zginął bodajże na przełomie
lat 1994 i 1995 śmiercią tragiczną a który był informatorem :) rzymskokatolickich duchownych, :)
o czym dowiedziałem się kilka miesięcy po owej śmierci; niestety wówczas nie rozumiałem jeszcze
przekazanej mi informacji... Wiedziałem tylko, że duchowni (zwłaszcza jeden z nich) wiąże ową
śmierć z moją osobą. Aby było jasne -- Darek zginął daleko ode mnie i nic mu złego nie uczyniłem.
Ponoć skoczył nocą w przepaść bez stosownego asekurowania się. A nie asekurował się, gdyż przed
wyjazdem na wakacje nie odnalazł stosownej przy tego rodzaju wspinaczkach górskich liny. Linę
tę (schowaną za zasłoną w akademiku) pokazano mi jakiś czas po tej śmierci.

Duchowni czasami ;) wierzą w Boga i w Jego nadzwyczajne interwencje, i wiązali tę tragiczną
śmierć z Darka donosicielstwem. Ja także wierzę w Boga i w Jego nadzwyczajne interwencje,
ale nie miałem pojęcia o tym, jak wiele znaczyłem dla ,,sług Miłości'', choć zdawałem sobie
sprawę z postawionego mi przez nich zadania -- przeniknięcia do BCC. (bez względu na to, co
skrót ten oznacza) Duchowni uznali, że ,,wysterują'' mnie i za moim pośrednictwem nakłonią
bogatych ludzi w Polsce do ,,płacenia na Kościół''. :) Popełnili jednak błąd i nie tylko tych
ludzi nie namówiłem, ale klarowałem im stosownie (odwrotnie do zamierzeń duchownych) za pomocą
grupy pl.rec.ascii-art, co i jak ;) uczyniono ze mną, aby im otworzyć ***ewentualnie*** przymknięte
oczęta. :) Była to swego rodzaju moja zemsta na duchownych. :)

BTW -- kto się ,,modlił'' o to, abym kupił październikowego Playboya? :) I na dodatek, abym
go kupił ,,bez pieniędzy''? :) Kupiłem już we wrześniu i od razu odnalazłem to, co miałem
odnaleźć, ale siedziałem cicho. :) I kupiłem za freeko w pewnym sensie -- prawie już jechałem
do myjni, aby umyć samochód, kiedy nagle i niespodziewanie spadł deszcz i... ...za freeko umył
mi ten samochód. :) No i od końca sierpnia wiedziałem o tym, że październikowego Playboya (; raczej ;)
kupię, :) i to przy pierwszej nadarzającej się do tego kupna okazji. :) Zamiast na myjnię -- wydałem
dychę (prawie dychę) na owe pismo, w którym niemal od razu odnalazłem stosowne zdjęcie i tekst.
(akurat nie o rozebrane panienki chodziło, ale o coś innego) Innymi (?niezrozumiałymi?) słowy:
ani palenie garnka, ani gotowanie w ogóle -- nie było już potrzebne. :) (wiem, że może trochę
tajemniczo to garnkowanie wg niektórych wygląda, ale trudno) ;)

[na uczelni, w latach 1991-1998]
> Płacono mi różnie -- czasami bardzo dobrze, a czasami nieco lepiej, niż bardzo dobrze. :)
> Teoretycznie pracowałem 6 (sześć) godzin w tygodniu (we wtorek trzy i w czwartek tyleż)
> ale nie musiałem przestrzegać tych dyżurów. W efekcie czasami przychodziłem nocami, ale
> dostępny byłem codziennie (poza niedzielami, sobotami i świętami) lub prawie codziennie,
> choć niekoniecznie w czasie tych godzin. Oczywiście jeśli się z kimś umówiłem -- przychodziłem
> bez względu na czas. :) (na przykład w środku nocy z soboty na niedzielę -- przychodzenie
> w nocy nie należało tam wówczas do wyjątków i nikogo nie dziwiło)

> Mój ex-przełożony (defraudant sporych pieniędzy uczelnianych) jest (w skrócie)
> między innymi nauczycielem etyki i moralności. :)

Jest filozofem (czyli przedstawicielem nauk wyzwolonych? wyzwolonych z rozsądku?) logikiem
i nie wiem kim jeszcze. Aby było jasne -- nie jest wielokrotnym profesorem zwyczajnym czy
po prostu profesorem. Z postacią tą można zapoznać się za pośrednictwem tak zwanej sieci. :)

Samo słowo 'profesor' ma wiele znaczeń -- 'profesor szkoły średniej', 'profesor uniwersytetu',
'profesor', 'profesor zwyczajny', 'profesor nadzwyczajny' itd...

Nieco światła na to słowo rzuca sam ów profesor, a rzucenie to ja rzuciłem tutaj:

   Message-ID: <8plh60$88g$1@news.tpi.pl>
   Newsgroups: pl.hum.polszczyzna
   From: "Leszek Ciszewski"

ścierając się z dumnym Januszem Dorożyńskim z grupy dyskusyjnej pl.hum.polszczyzna,
co zaowocowało jego (i jego przyjaciół) dozgonną nienawiścią skierowaną w moim
kierunku, :) co objawiane było różnie i co mnie jako śnie przeszkadzało zbyt mocno. :)

    | ... zgodnie z ustawami o szkolnictwie wyższym,
    | wyższych szkołach zawodowych oraz o tytułach
    | naukowych i stopniach naukowych mamy:
    |
    | - tytuły ZAWODOWE: licencjat, magister, lekarz,
    | inżynier, magister inżynier
    | i inne równorzędne
    | - stopnie naukowe: doktor, doktor habilitowany
    | - tytuł naukowy: profesor (nadawany dożywotnio przez
    | prezydenta RP)
    | - tytuł doktora honoris causa
    | - stanowiska naukowo-dydaktyczne nauczyciela akademickiego
    | szkoły wyższej
    | otrzymywane przez mianowanie:
    | profesor zwyczajny, profesor nadzwyczajny, adiunkt,
    | asystent
    | - stanowiska dydaktyczne nauczyciela akademickiego wyższej
    | szkoły zawodowej
    | otrzymywane przez zatrudnienie:
    | profesor, wykładowca, asystent

W razie czego ;) -- mogę postawić całe listy (m@ile z nagłówkami) ode mnie
do mego ex-przełożonego i od niego do mnie.

> Pewnego dnia odkryłem na jego domowym komputerze, w cachu przeglądarki (IE) pornograficzne strony...

Nie z ślicznymi aktami, ale z ohydnymi pornusami od których chce się aż wymiotować?
No -- powiedzmy, że nie z ślicznymi aktami, ale z ohydnymi pornusami. :)

> Był oburzony... Podniosłem słuchawkę telefonu (a dostęp miał jedynie poprzez modem telefoniczny)
> i stwierdziłem:

    E: Eneuel
 ppJK: pan profesor Jerzy Kopania
żppJK: żona pana profesora Jerzego Kopani
Kamil: jedyny syn żony profesora Jerzego
       Kopani i profesora Jerzego Kopani

> E -- Jesteśmy off-line.
> ppJK -- A co to znaczy, panie Leszku?
> E -- Przeglądam to, co pan przeglądał.
+ A przeglądam, bo chciałem coś sprawdzić, ale nie chciałem
> marnować impulsu. Otworzyłem przypadkowo tę stronę -- nie
> wiedziałem przed otwarciem, co otwieram.
> żppJK -- To znaczy, że ktoś oglądał to wcześniej?
> E -- Tak.

+ Żona pana profesora Jerzego Kopani w oczach swych miała coś na kształt
+ pogardy żywionej swojemu mężowi... :)
> I jakby satysfakcji, że to odkrycie właśnie wpadło w moje ręce.
> Patrzyła na niego wymownie, a ten skurczył się, stulił,
> robił głupie miny... Powiedział w końcu:

> ppJK -- Ja tego na pewno nie oglądałem.

> Roześmiałem się:

Krygowanie ;) się było i niepotrzebne, i nie leżało w mojej naturze. :)
Odkrycie moje było pewne, nie budziło żadnych wątpliwości...

> E -- To może pana żona. :) Tego jest tutaj dużo.
> Sam pan widzi, że nie jesteśmy połączeni ze światem...
> (w słuchawce sygnał, potwierdzający moje słowa)

Aparat telefoniczny (jedynej oczywiście linii telefonicznej w tym mieszkaniu)
stał tuż obok komputera przy którym obaj siedzieliśmy -- na wyciągnięcie ręki. :)

> Żona roześmiał się śmiechem, który wcale nie jest powodowany radością:

> żppJK -- No, ja to na pewno nie.
> E -- To może Kamil...

> żppJK -- Kamil tez na pewno nie, bo go nie ma od dawna w domu.

+ Kamil studiował w Warszawie i (wg pani profesorowej) nieczęsto przyjeżdżał do Białegostoku.

> żppJK -- Chyba, że to tutaj jest od dawna. Z jakiego to dnia?
+ E -- Nie, to świeżynki. Proszę zobaczyć: 'Dzisiaj', 'Wczoraj'...

> ppJK -- To nie wiem, panie Leszku...

> Już nieco pewniejszy siebie...

+ W końcu zawarliśmy porozumienie... ...i uznaliśmy wszyscy wspólnie,
> iż pornostrony przeglądał pozostały domownik... :) Max lub Maks. :)
> Nie był kundlem, ale rasowym bokserem. :) Chyba niemłodym. :)

(psem/zwierzakiem domowym)

> Uznaliśmy po prostu, że jaki pan, taki i jego pies. :)
+ W zasadzie -- co w tym dziwnego, że pies profesorski potrafi korzystać IE? :)
+ Trochę tematyka budziła we mnie obiekcje... Pies i nagie kobiety, a raczej pornusy?...
> No -- ale nie od parady mówi się czasami 'pies na kobiety'. ;)

Pies Hakelbery? ;)

> Oczywiście rozmowa odtworzona z pamięci i nie odzwierciedla
+ co do litery tamtej sytuacji, ale sens oddaje w 100 procentach, :)
> za co świadczę swoim życiem. :)

(i życiem doczesnym, i życiem wiecznym) :)

> -=-

+ Jako bliski pracownik profesora Jerzego Kopani -- brzmiałbym wiarygodnie
+ w uszach jego znajomych, a ewentualne odkrycie mogłoby być ,,brzemienne
+ w skutkach'', ale jako bezrobotny ,,lump'' -- niekoniecznie. :)

+ A na zatrudnienie się w/na ćwierćmilionowej wsi zwanej Białymstokiem:

> -- bez stosownych dokumentów,
> -- z niechętnym stanowiskiem nowej nieoficjalnej władzy
+ (czyli duchowieństwa rzymskokatolickiego) która od wielu
+ lat dążyła do ,,udomowienia''/,,oswojenia'' mnie
+ -- i przy sprzeciwie profesora Jerzego Kopani, byłego prodziekana
+ Wydziału Humanistycznego UwB/UWfwB, byłego posła na Sejm RP,
+ byłego prorektora Uniwersytetu w Białymstoku, dobrego znajomego
> (?przyjaciela?) Leszka Balcerowicza
> liczyć nie mogłem...

BTW: Profesor Jerzy Kopania ma na swym koncie defraudację mienia społecznego,
     ale chyba ;) nie ma na tymże swym koncie jakichkolwiek zasług z tytułu
sprawowanej władzy dziekańskiej czy rektorskiej, a i jako poseł nie na wiele
się przydał naszej Ojczyźnie. :)

Ja natomiast mam ,,kilka'' osiągnięć, dzięki którym uczelnia oszczędzała
pieniądze lub by zaoszczędziła, gdyby moje rady (jako oficjalnego doradcy)
zostały przyjęte przez decydentów w porę :) lub przyjęte w ogóle. :) Aby
było jasne -- nie dawałem tych rad w tak zwanej ostatniej chwili :) i nie
były niezrozumiałe czy choćby źle argumentowane... (na przykład Aleph ale
oczywiście nie tylko Aleph)

> Nie mogłem liczyć mimo swej przeszłości, mimo tego, że zabiegano
> o mnie swego czasu na wielu wydziałach tej i nie tylko tej uczelni,
> mimo wielu innych sprzyjających temu zatrudnieniu okolicznościom...

Przypomina mi się tutaj film (być może na podstawie jakiejś powieści)
'Anna i wilki', na którym zgłodniałe, rywalizujące o tytułową Annę
,,wilki'' -- po prostu ją zabiły, nie mogąc jej wspólnie :) posiąść...

> O ,,odkryciu'' cachowym :) zapewne bym zapomniał, gdyby nie fakt, że to
> ono pomogło w podjęciu takiej, a nie innej decyzji mego ex-przełożonego. :)

> Profesora Gajewskiego nie znałem osobiści. Widziałem go tylko jeden raz
> i nie rozmawiałem z nim ani razu. Nie byłem nawet na jego pogrzebie.
Natomiast on znał mnie z relacji innych pracowników -- moich przełożonych
i innych pracowników uczelni. :)

> Profesora Dobrzyńskiego znam z przerwanego studiowania na Fizyce.
> Po moim odejściu z Fizyki w 1991 roku zapłacił mi hojnie ,,pustymi rękami'' :)
> za moją pracę, :) którą miąłem wykonać bezpłatnie. BTW -- praca ta była
+ równie trudna, co dwumrug ;) oczu. :) Ktoś dowcipny pokasował 'login.com'
> i nie bardzo było wiadomo, jak się dostać do sieci. :) Poproszono mnie, abym
> przyszedł i coś z tym fantem uczynił, a przyjście takie było moim obowiązkiem
> służbowym tak zwanym. Przyszedłem, pokazałem Andrzejowi Stasiewiczowi, jakie
> jeszcze programy pozwalają na logowanie (ówczesny Novell był idiotoodporny
> bezgranicznie, jeśli chodzi o tego rodzaju ,,ataki'') i podłączyłem się...
> Po jakimś czasie wezwała mnie Kwestura i obwieściła, że mam pokwitować
> odbiór miliona złotych -- ówczesnego miliona, który zdenominowano do
> późniejszych stu złotych, czyli około dzisiejszych czterystu. :)

Może i popełniłem tu błąd obliczeniowy. :) Był rok 1991, na pewno druga tegoż
roku połowa. I na pewno był to ówczesny milion złotych. Resztę przeliczenia
może każdy przeprowadzić samodzielnie. Jakąś pomocą może tu być strona
ZUSu -- http://www.zus.pl/swiadcze/emer009.htm#_odn5 -- podająca płace
w minionych latach.

Jeśli nie doceniłem zapłaty profesora Dobrzyńskiego (a najwyraźniej nie
doceniłem) to po prostu przepraszam i wyjaśniam, że nie uczyniłem tego
ani celowo, ani nawet świadomie. Po prostu nieco się pomyliłem co do
kierunku:

Milion z roku 1994, o którym pisałem na pl.rec.ascii-art między
innymi w tym poście:

   From: "Eneuel Leszek Ciszewski" <proszę@czytac.fontem.lucida.console>
   Newsgroups: pl.rec.ascii-art
   Message-ID: cb2k0r$k47$1@flis.man.torun.pl

wyceniłem na 500 złotych i z przyzwoitości :) (bo to był mój błąd)
pomnożyłem przez dwa. :)

No a teraz w nieprawidłowym kierunku :) posunąłem to i owo, i wyszło mi na
to, że z 1991 roku jeden milion złotych to zdecydowanie mniej niż dzisiejsze
500 złotych, ale z przyzwoitości :) obciąłem tylko do 400. :) Oczywiście to
zdecydowanie **więcej** niż owe 500 złotych. Może i tysiąc -- nie znam
aktualnych zarobków, bo nie pracuję zarobkowo. :) Może nawet więcej niż
1000 złotych. :)

W każdym razie gdyby mi dziś ktoś zapłacił za podobną ,,pracę''
50 złotych -- uznałbym zapłatę za satysfakcjonującą w 300 procentach. ;)
Tym bardziej, gdyby mnie poczęstowano obiadem -- obiadów w ciągu ostatnich
pięciu lat zjadłem nie więcej niż trzydzieści, a w ciągu ostatnich dwóch
czy może nawet trzech lat -- zjadłem tylko jeden obiad. :) Za freeko. :)
Ale owo freeko mnie dużo kosztowało -- obiad albowiem był oddalony ode
mnie o ćwierć setki kilometrów. :) W dwie strony przejechałem chyba 750
kilometrów -- nie pamiętam już dokładnie. :)

   From: "Eneuel Leszek" <proszę@czytac.fontem.lucida.console9>
   Newsgroups: pl.rec.ascii-art
   Subject: Re: wałki do ciasta
   Date: Tue, 20 Jun 2006 20:49:53 +0200
   Message-ID: e79g0t$ri1$1@news.task.gda.pl

   From: "Eneuel Leszek Ciszewski" <proszę@czytac.fontem.lucida.console>
   Newsgroups: pl.rec.ascii-art
   Subject: Re: Drogi krzyżowe...
   Date: Wed, 21 Jun 2006 01:49:16 +0200
   Message-ID: e7a1nj$6rp$1@inews.gazeta.pl

Obiadem poczęstowano mnie niedaleko miejsca, do którego tęskniła ;) moja zdeflorowana Mercedes:

     http://www.catzy.pl/

Niby to zdecydowanie bliżej niż 250 km, ale po drodze brak oznaczeń,
przez co musiałem nieco ;) nadrabiać owej drogi... No a wracając...
Wracając zwiedzałem [te] okolice już dobrowolnie. :)

Panna Weronika (o której pisałem na pl.rec.ascii-art) nie wywiązała się z umowy
i nie ,,wypłaciła'' mi 4 (czterech) obiadów, które obiecała w zamian za wożenie
materiałów służących do wykończenia jej mieszkania. Wywiązała się natomiast ze
swej obietnicy danej z tego samego powodu a dotyczącej sprzątnięcia samochodu.

Aby było jasne -- obiecanych obiadów było więcej i kilka nawet postawiła. :)
Wożenia materiałów też było ,,kilka''. :)

> Płacąc w taki sposób, profesor Dobrzyński nie wydał ani złotówki
+ ze swego stanu, :) ale odblokował pieniądze należne mi za niewykonaną :)
> pracę u prof. Marciszewskiego. :) Innymi słowy -- profesor Dobrzyński

O pracy u profesora Marciszewskiego rozpisuję się na przykład tutaj:

   From: "Eneuel Leszek" <proszę@czytac.fontem.lucida.console10>
   Newsgroups: pl.rec.ascii-art
   Subject: Re: zadowolony
   Date: Sun, 24 Aug 2003 12:39:57 +0200
   Message-ID: bia4mk$ogs$1@korweta.task.gda.pl

O pracy na uczelni w ogóle -- też bardzo dużo pisałem na pl.rec.ascii-art. :)
Było to maskowaniem moich ówczesnych zamiarów. :) Niestety zamiary moje
zostały ujawnione dzięki grupowiczce AniG. Na szczęście -- zanim mój
ex-proboszcz skutecznie mi przeszkodził w realizacji moich zamiarów,
które ujawniłem -- nagle i niespodziewanie zmarł... I to na chwilę
po tym, jak o nim pisałem:

   To dam wam propozycję:

    -- ,,Uzdrowię" wam kogo tylko zechcecie: :) Kobietę
       czy mężczyznę (oby nie siebie samego) z dowolnej
    choroby w czasie zerowym, ;) a wy -- dacie prawo do
    wielożeństwa :) w Kościele katolickim. :):) (co nie
    oznacza, że ta osoba w tydzień później nie popadnie
+ ponownie w jakąś chorobę, :) jeśli będziecie nazbyt
    cwani)

   From: "Eneuel Leszek Ciszewski" <proszę@czytac.fontem.lucida.console>
   Newsgroups: pl.rec.ascii-art
   Subject: Re: Little My...
   Date: Fri, 11 Jun 2004 00:24:32 +0200
   Message-ID: caan34$g0e$1@inews.gazeta.pl

AnięG ,,wymodlono'' mi, abym tym sposobem utracił dziewczynę, którą nazwałem
Wilczycą z uwagi na jej charakter, a dokładniej na wesołość, która przypominała
mi właśnie oswojonego wilka. :)

,,Wymodlono'' skutecznie, to znaczy Wilczycę utraciłem, AniaG się zakochała
we mnie tak mocno, iż wybierała już ślubną suknię (oczywiście nie tylko
,,wymodlono'' ,,zakochanie'', ale i ,,odkochanie'' -- stosując praktyki
znane doskonale duchownym :) z sekciarskiej :) manipulacji podświadomością,
dzięki której manipulowana osoba zachowuje się tak, jakby nie do końca nad
sobą panowała; mnie też tym praktykom wielokrotnie poddawano)

Obie dziewczyny były w tym samym wieku (i nie tylko chodzi o to, że w wieku XXI)
i zostało to upamiętnione zderzeniem dwóch samochodów o podobnej masie, co
zaowocowało zapaleniem się jednego z nich: :)

 -- starsza dziewczyna ustąpiłaby młodszej
 -- lżejszy samochód byłbym wleczony (?lub odrzucony?) przez cięższy

 -- rówieśniczki nie ustąpiły sobie :)
 -- samochody o podobnej masie i podobnych szybkościach (odwrotnych pędach)

w wyniku zderzenia po prostu zatrzymały się i cała energia zderzenia usiała
się zamienić natychmiast :) w ciepełko, które zapaliło autokar, grzebiąc
w płomieniach tych, którzy nie zdołali uciec. Wprawdzie ciężarówka biorąca
udział w czołowym zderzeniu jest po owym wypadku oddalona od autokaru, ale
została ona najechana przez jadącego za nią busa...

Tak oto 30 września ubroku Bóg pokwitował modlitewne trudy duchownych rzymskokatolickiego
duchowieństwa, które nie chce się pogodzić z moją chęcią życia na wolności i moją chęcią
założenia rodziny. :) W tym roku 30 września odbyły się w Polsce :) wybory Miss World...
Poprzednia dziewczyna, którą straciłem dzięki duchownym zajęła w prestiżowej imprezie
otwartej tytuł Miss tejże imprezy, o czym pisałem też na grupach dyskusyjnych. :) Na
przykład tutaj:

   From: "Eneuel Leszek" <proszę@czytac.fontem.lucida.console9>
   Newsgroups: pl.hum.polszczyzna
   Subject: Internetowa Poradnia Językowa
   Date: Sun, 4 Jun 2006 02:45:33 +0200
   Message-ID: <e5tafj$qev$1@news.task.gda.pl>

   Kiedyś denerwowało mnie to, że stale zakochują się we
   mnie piętnastolatki, aż z czasem się z tym pogodziłem i gdyby nie panujący nadal wśród duchowieństwa
   rzymskokatolickiego homoseksualizm i fałszywie pojmowana świętość (a jedno i drugie zawdzięczamy
   poprzedniemu papieżowi) pewnie bym ożenił się z taką młodziuteńką dziewoją, która pojawiła się
   w moim świecie po pewnej Miss-ce, którą poznałem przed laty, gdy też była piętnastolatką. :)

Aby było jasne: O homoseksualizmie duchowieństwa rzymskokatolickiego powiedział mi Werbista,
jeden z najmocniejszych egzorcystów Kościoła rzymskokatolickiego i nie z powodu zemsty na przykład. :)
Innymi słowy -- nie o złośliwość z mojej strony tutaj chodzi. :)

I aby było jasne:

 -- święty, to osoba pełniąca wolę Bożą; czasami taki święty
    nic :) ciekawego nie robi przez całe życie

 -- fałszywy święty na przykład kradnie (oszukuje Fiskusa lub
    pracowników) i płaci na ,,Kościół'' (czyli na rzecz duchowieństwa Kościoła)

I jest to oficjalne stanowisko Kościoła rzymskokatolickiego. :)

[profesor Dobrzyński]
> zapłacił mi, choć nie musiał, ja otrzymałem sowitą zapłatę, której
> się nie spodziewałem, tak zwani wszyscy wiedzieli, skąd są te pieniądze
> i jednocześnie nikt nie mógł profesorowi Dobrzyńskiemu zarzucić :)
> rozrzutności :) ani sprzyjaniu mojej osobie. :)

+ Profesora Kopanie poznałem, gdy był prodziekanem Wydziału Humanistycznego,
+ zanim był posłem i znajomym Leszka Balcerowicza, i zanim był prorektorem UwB. :)

> BTW -- wszyscy wokoło mnie się rozwijali. :) Było to znamienne Arkedocji. :)

+ Każdą osobę na tej uczelni poznałem albo poprzez pracowanie tam, albo poprzez
+ studiowanie tam. Innymi słowy -- w zatrudnianiu mnie nie pomagali mi moi wujkowie,
+ ciocie, kuzyni, znajomi spoza uczelni itd.

> Aktualnie na Wydziale Prawa pracuje mój kuzyn, Karol Wieliczko, z którym widuję
> się raczej ;) rzadko :) z uwagi na ciążący na mojej osobie nieoficjalny wyrok
> inkwizytora, księdza Henryka Samula. :) Jak powszechnie wiadomo -- Świętą Inkwizycję
+ zamienił w Kongregację Nauki Wiary (na której czele stał ówczesny kardynał Joseph Ratzinger,

+ czyli obecny papież) Jan Paweł II,
> ale (jak wiadomo nieoficjalnie) Święta Inkwizycja nadal ma dużo do powiedzenia ustami
> świętych ;) inkwizytorów takich jak nieomylny ksiądz Henryk Samul. No i jak wiadomo
> powszechnie, opał (drewno) dziś jest w cenie (na przykład meble są straszliwie drogie)
+ dlatego tez Obecna Święta Inkwizycja ogranicza się jedynie do izolowania niewygodnych
> ludzi -- takich własnie jak ja. :) W likwidowaniu tego nakazu pomaga mi mój Bóg. :)

> Niestety Miłość (a Bóg jest właśnie Miłością) cierpliwa jest i łaskawa, nieskora do gniewu...
> (poniekąd słusznie -- popalonym licealistom nie sposób żadną modłą przywrócić życia,
+ więc trzeba ostrożnie szafować wyrokami: może gdy kilkanaście osób spłonęło
+ żywcem -- kilkanaście tysięcy lub nawet kilka milionów ludzi się nawróci...)

> BTW pomagania ,,pustymi rękami'' -- jedną z takich osób, które mi pomogły ,,pustymi rękami''

+ jest znany wszystkim :) Bill Gates, który się wychowywał :) też na komputerach PDP. :)
+ Odchodząc z M$ -- podarował mi :) 50 tysięcy miejsc pracy:

+ Analitycy rynku szacują, że Vista bezpośrednio ,,da pracę'' 50 tysiącom informatyków

+ w samej tylko Europie. Oczywiście
+ przekłada się także na sytuację w Polsce, i na moją także. :)

 -- w stworzone miejsca pracy wskoczą informatycy z Zachodu i częściowo też z Polski

 -- część polskich informatyków wyjedzie na Zachód i wskoczy w miejsca powstałe po
    tych informatykach, których wymieniłem powyżej

 -- część uczelnianych :) informatyków wskoczy w miejsca powstałe po
    tych informatykach, których wymieniłem powyżej

 -- mniej ;) nienawistnym okiem uczelnie spojrzą na mnie

Niby to niewiele, ale tylko pozornie niewiele. :) Poza bezpośrednimi efektami Visty,
są i wtórne, i wtórne do wtórnych... :) Dla mnie byłoby chyba najlepiej, gdyby wszystko
nagle się zmieniło -- bo bardzo szybko (czasami niestety w czasie rzeczywistym, bo wiele
rzeczy natychmiast zapominam) się uczę nowych rzeczy. :) Aby nie zapominać tego, czego
się nauczyłem, muszę uzyskać stosownie dużą ,,szybkość życia'' -- na przykład poszaleć
na jeziorach, w górach itp. :)

+ Wcześniej zaprosił mnie i osoby mi towarzyszące
> do USA, po czym regularnie (co roku jesienią) byłem zapraszany tam przez bodajże radcę handlowego
> ambasady amerykańskiej -- ja i osoby mi towarzyszące, których mogło być w pewnym sensie dowolnie
> dużo. Wiza w takich przypadkach była obligatoryjna, a za taką wizę trefne osoby w Polsce musiały
+ wówczas płacić (dzień dobry Jarkowi i Agnieszce oraz ich firmie turystycznej) na przykład 20 tysięcy
+ dolarów amerykańskich. Gdy Gates zapraszał mnie (a raczej moją firmę, której nie zlikwidowałem do
+ dnia dzisiejszego) pisał, iż stawia na takich jak ja, czyli takich, którzy poszli w górę i upadli. :)
|
|
| W rzymskokatolickiej Polsce (zdecydowana większość Polaków to rzymscy katolicy) takich ludzi,
| którzy upadli -- dobija się. :) Jednym ze znaczeń słowa 'miłosierdzie' -- 'mizerykordia' jest
| sztylet do dobijania rannych, czy choćby tylko pokonanych przeciwników.
|
V
> No i za ten gest Gatesa polubiłem w pewnym sensie ponownie. :) Pierwszy raz polubiłem go z obowiązku,
> albowiem należało :) lubić wszystkich, którzy wywodzili się ze świata, który ja, w opowiadaniach
> swoich, nazwałem Arkedocją. :)

> E. :)

> Postscriptum: Nie jestem zwolennikiem pornografii, ale jestem zwolennikiem ładnych aktów. :)
> Nagość nie jest zabroniona prawem kanonicznym Kościoła rzymskokatolickiego,
> akt także nie jest zabroniony prawem cywilnym czy świeckim, czy jak je nazwać. :) Kaplica
> Sykstyńska (mniej więcej tam, gdzie kardynałowie wybierają nowego papieża) ozdobiona jest
> wszelkiej maści goliznami :) najwyższych lotów, :) a Matka Boska doczekała się wizerunków
+ ukazujących Jej nagie piersi. :) O jednym z takich obrazów (o Piastunce Karmiącej) pisał
+ dozwolony :) poeta rzymskokatolicki, ksiądz Jan Twardowski -- który niefortunnie zauważył
+ w jednym/innym ze swoich wierszy 'śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą', choć
+ przecież Miłość jest cierpliwa, łaskawa i nigdy nie ustaje, a śmierć ciała nie jest
+ przeszkodą w miłowaniu... :)

Na przykład moja babcia ze strony mamy pod koniec swego życia więcej uwagi poświęcała
umarłym, niż żywym -- było po prostu więcej umarłych z grona jej bliskich, niż żywych. : )

> Nadto i samo Pismo Święta wychwala piękno kobiecego ciała, w tym i piękno tak zwanych
> intymnych jego części, a w ogóle ciało ludzkie nazwane jest Świątynią Ducha Świętego
> i **całe** zostało świadomie stworzone przez Boga jako święte, czego naucza oficjalnie
> i śmiało rzymskokatolicki Kościół. I oczywiście jako święte -- powinno być prezentowane
> stosownie :) do okoliczności, miejsca, czasu i tejże świętości, że to tak ujmę w słowa. :)

A nie na przykład z nożem wbitym w okolice krtani...

> Warto może przypomnieć, że Bóg stwarza człowieka nagiego i przyodziewa go dopiero po tym,
> jak ludzie występują świadomie, dobrowolnie i wręcz bezczelnie przeciwko prostemu zakazowi
+ omijania owocu z JEDNEGO zaledwie drzewa z całego Edenu -- drzewa poznania dobra i zła, :)
> a raczej po tym, jak ludzie ci szukają winnego poza sobą -- Adam w Ewie, Ewa w wężu,
> a oboje w końcu uznają za winnego Boga, :) który przecież stworzył i Ewę, i Adama, i węża...

> Ksiądz Jan Twardowski nie przyszedł mi z pomocą, gdy tępiony byłem przez ,,prawowiernych'' ;)
> katolików, jako zuchwały i groźny protestant, który dybie na Polskość w przededniu wyborów
> prezydenckich i parlamentarnych (BTW -- ów przeddzień trwał kilkanaście lat) naszego papieża,
> katolicyzm i w ogóle wszystko, co dobre... A przyjść powinien był, gdyż za protestanta uznano
> mnie między :) innymi dzięki poezji księdza Stanisława Chińskiego (chyba nadal żyjącego) którą
+ promowałem, o co prosił :) i oficjalnie, na piśmie, :) i wprost ksiądz Jan Twardowski. :) Innym
+ powodem pomylenia mnie :) z protestantami był mój nieco ortodoksyjny :) katolicyzm -- klarowałem
+ obowiązującą dziś naukę Klemensa z Aleksandrii, jednego z Ojców Kościoła rzymskokatolickiego,
+ należącego do tak zwanej Tradycji, który nie był ulubieńcem Jana Pawła II, choć powinien był być. :)

Aby było jasne -- od samego początku istnienia Kościoła rzymskokatolickiego (1216 rok) powyższa
nauka obowiązuje w tym Kościele. :) Benedykt XVI jedynie kładzie większy na tę naukę nacisk, niż
poprzedni papież, który choć oficjalnie naukę tę uznawał, uczył swych księży, aby uczyli inaczej. :)
Podobnie też i Sobór Watykański II nie wprowadza Klemensa Aleksandryjskiego do nauki tegoż Kościoła,
a jedynie przypomina, iż Tradycja jest równie istotna, co samo Pismo Święte, a zatem i nauka
Klemensa z Aleksandrii jest równie istotna co na przykład Dzieje Apostolskie, czy Ewangelie. :)
Co więcej -- pomijanie nauki płynącej z Tradycji prowadzi o straszliwych konsekwencji, typu:

 -- proście o co chcecie, czyńcie ze mnie swego parobka, przygłupa, służącego -- jestem Wam ,,Bogiem na posyłki'' ;)

O niektórych prośbach Klemens ów (a to on właśnie, jako pierwszy, nazwał modlitwę rozmową
z Bogiem) mówi, że Bóg ich nie spełni, gdy tymczasem masy ludzi wymadlają w trudach to, czego
sobie życzą, czego pragną, choć sprzeciwia się to samemu Bogu. Do takich osób należy także
wspominany przeze mnie ksiądz Józef Świetlicki, który ma silną wiarę i rozum równie silny. ;)
Można zarówno jego wiarę, jak i rozum przyrównać do konia. :) Czasami się o kimś mówi, że
ma końskie zdrowie. No i ów ksiądz ma wiarę końską, jak i rozum -- koński... (przepraszam
wrażliwych -- ksiądz też dziecko Boga, ale jego postawa, i postawa jemu podobnych marnuje
moje życie i życie innych ludzi)

Zadrą w ,,moim'' nauczaniu było twierdzenie, jakoby człowiek nie mógł niczego wymodlić u Boga,
zaś modlitwa jest jedynie rozmową z Bogiem, a dokładniej -- słuchaniem wszystkowiedzącego Boga,
któremu nic ciekawego od siebie nie powiemy, podczas gdy dookoła skutecznie (choć nieoficjalnie)
uczono ludzi, iż modlitwa jest trudem, :) który Bóg zamienia w dobra i łaski, czyli trudem za
który można (a nawet trzeba) żądać zapłaty. (dzień dobry ;) księżom intensywnie ;) modlącym
się w intencjach wiernych w zamian za pieniądze, których czasami domagają się zbyt natrętnie)
Efekt takiego nauczania jest prosty: Na przykład lekarz zaczyna się modlić o choroby :) swych
pacjentów, gdyż to umożliwia mu zarabianie pieniędzy na leczeniu. I jest to chyba droga dwóch
Piusów -- i (niestety) XI i XII, którzy znając dramat I wojny światowej (Pius XI był ulubieńcem
Benedykta XV i jako nuncjusz (ktoś w rodzaju ambasadora watykańskiego, może trochę mniej niż
ambasadora -- nie znam się na ,,dyplomacjach''; może po prostu dyplomata) odmawiał opuszczenia
Polski w czasie klęsk polskiej armii latem 1920 roku, dając święty przykład innym) uważali, iż
wojna wyłoni mądrych i silnych -- podobnie jak ma to miejsce w (jakby na to nie
popatrzeć -- naturalnym przecież, więc Boskim) świecie zwierząt, gdzie drapieżniki
izolują :) osłabione zwierzęta, zabijają je i zjadają -- z jednej strony nie marnując
pożywienia (dawanego przecież od Boga) i po prostu żywiąc się, z innej doprowadzając
żywych do silnej/silniejszej rasy... Trochę to trąci faszyzmem, czy może raczej
hitleryzmem -- przepraszam... Jak wiadomo w II Wojnie Światowej (czasy Piusa XII -- oskarżanego
o współpracę z Hitlerem i milczącą postawę wobec ludobójstwa) cierpią najmocniej właśnie mądrzy,
a raczej najmądrzejsi -- intelektualiści, a wybrańcy Boga (czyli Żydzi) są wręcz skazani na
zupełną zagładę.

Wojna ta kończy się niby wiosną 1945 roku (nadal Pius XII; 1939-1958; Pius XI jest jakby
w dwudziestoleciu międzywojennym -- 1922-1939) ale w istocie trwa co najmniej do lata 1945
roku, czyli do atomowego bombardowania Japonii. Konsekwencjami tej wojny są liczne niepokoje
światowe i zimna wojna pomiędzy Zachodem i Wschodem reprezentowanym przez niedawnych sojuszników
Zachodu -- Chiny i ZSRR. Jedna z poważniejszych wojen jeszcze przypada na lata pontyfikatu owego
kontrowersyjnego Piusa XII -- konflikt koreański bodajże (1950-1953) w którym generał Douglas MacArthur
poważnie rozpatruje użycie broni jądrowej, co mogło doprowadzić do kolejnej wojny światowej -- tym razem
jądrowej. Plan ten zmienia następca odwołanego właśnie z powodu propozycji ,,jądrowego rozwiązania
konfliktu'' generał Matthew Ridgway, który błyskotliwym :) atakiem na tyły wojsk (manewrem taktycznym)
doprowadza do załamania wojsk Północy. Inna, tym razem prowadzona nie przez ONZ, ale przez USA, wojna
wietnamska przypada bodajże na lata 1957-1975, czyli okres pontyfikatu Piusa XII (1939-1958) oraz
już Jana XXIII (1958-1963) który najwyraźniej ma odmienne stanowisko wobec przemocy od swego
poprzednika i pod koniec swego życia (1962) doprowadza do powstania Soboru Watykańskiego II,
kontynuowanego był przez kolejnego papieża, Pawła VI (1963-1978), który to Sobór nieco ;) odmienia
nastawienie władz Kościoła rzymskokatolickiego do otaczającego go świata. :) W międzyczasie konflikty
pojawiają się w samej Europie (Czechosłowacja 1968 -- czyli w czasie wietnamskiego konfliktu oraz
Węgry 1956, czyli nieco po konflikcie koreańskim, i wreszcie Polska) oraz pomniejsze poza Europą,
głownie chyba w Afryce i trwają (na przykład w Azji) poniekąd do dnia dzisiejszego...

> Za osobę, która obaliła DEC -- uznawany jest przez niektórych ludzi nasz rodak, Jan Paweł II.

Który szybko zrezygnował z drogi Chrystusa i drogi wyznaczonej postanowieniami
Soboru Watykańskiego II, choć przybrał imiona papieży Sobór ten prowadzących.
Odejście od drogi Chrystusa ma swoje zabawne elementy i tragiczne. Do pierwszych
należy opancerzony samochód (a raczej cała masa takich samochodów -- bo papa mobile
(być może się to inaczej pisze) to nie jeden samochód, ale cała ich masa -- gdy
jednym podróżuje papież, inne lecą samolotami do kolejnych miejsc/miast planowanej
podróży/pielgrzymki papieskiej; ponadto kilka :) stoi w pogotowiu na wypadek awarii
,,głównego'' samochodu) którym Jan Paweł II broni się przed zamachowcami, podczas
gdy atakowany Chrystus ze spokojem wyjaśniał swoim uczniom, iż nie nadeszła jeszcze
Jego godzina, a w ogóle -- ma On zostać pojmany nie byle gdzie, ale w Jerozlimie. :)
Do ostatnich należy niestety zachęcanie duchownych rzymskokatolickich do forsowania
stanowiska i rozwiązywania konfliktów siłowo -- tak na przykład duchowni łamali moją
wolę i zmuszali mnie do tego, abym stał się elektrykiem i płacił na ,,Kościół''. :)
Powszechna opinia o Janie Pawle II jako o papieżu pokoju -- jest MITEM :) i nie ma
potwierdzenia w faktach. No i to właśnie (o forsowanie swojego stanowiska i pozbawianie
ludzi ich woli, czyli o czynienie z nich niewolników) toczyłem zaciekłe boje z duchownymi
w minionych latach. Boje te uznałem w końcu za przegraną, z której tylko cud mógł mnie
uratować. Spacerowałem ulicami i czekałem na śmierć. :) Pisałem na grupach dyskusyjnych,
aby choć potomnym pozostawić coś po sobie, bo nie miałem żadnej nadziei... I śmierć
nadeszła. :) Ale nie moja, a polskiego papieża. Na dodatek w wymownej dla mnie godzinie, :)
upamiętniając tym samym moją datę urodzin, no i moją osobę w ogóle. :)

Kiedy patrzę na podarowaną mi książkę autorstwa Gian Franco Svidercoschi 'Poznałem nazizm
i komunizm' -- cisną mi się na usta słowa: 'Poznałem nazizm i komunizm, po czym zbudowałem
swój katolicyzm oparty o te dwie ideologie'... Oczywiście ;) żartuję -- na usta słowa cisną
mi się jedynie słowa: 'Poznałem nazizm i komunizm, i zbudowałem katolicyzm'.

W każdym razie -- wczesne miesiące ubiegłego roku upływały dla mnie pod znakiem moich
klęsk i przypominały mi się obrazy, które znałem z opowiadań Japończyków, wyczekujących
zrzucenia kolejnej bomby atomowej, gdy już koszmarne skutki wybuchu bomby hirosimskiej
były ogólnie znane... No i dwie bomby wybuchły, ale żadna z nich nie była wycelowana we
mnie -- jedna 02 kwietnia, druga 19... Pierwsza położyła kres rządom Jana Pawła II, i to
o wymownej godzinie i w wymowny sposób (to ja miałem zapłacić gardłem) a drugą była postawa
niemieckiego (żartuję, że austriackiego) papieża, który po pierwsze nie przybrał imienia
Jana Pawła III, ale Benedykta XVI, nawiązując tym samym jednoznacznie do osoby Benedykta XV,
[osoby] wstrząśniętej skutkami I Wojny Światowej, która [to osoba] postanowiła skierować
rzymskokatolicki Kościół na inne tory, co niestety zaowocowało dopiero po drugiej, jeszcze
tragiczniejszej masakrze, czyli po II Wojnie Światowej, która była jednocześnie zwiastunem
końca świata, gdyż zanim doszło do rozpoczęcia (?otwarcia?) wspominanego przeze mnie Soboru
Watykańskiego II, było wiadomo, iż ludzkość (tak zwana) dysponuje już bronią nie tylko zdolną
do całkowitego zniszczenia całej Ziemi, ale wręcz mają takiej broni dostatecznie dużo do tego,
aby zniszczyć tego rodzaju palenkę kilkadziesiąt (?40?) razy... Co więcej -- broń ta znajdowała
się nie tylko w rękach ludzi postrzeganych jako mądrzy (czyli na przykład Amerykanów) ale także
przez Sowietów, czyli komunistów, i wiele wskazywało na to, że znajdzie się ona także w arsenałach
niemal wszystkich państw -- i byle konflikt (?graniczny?) może doprowadzić do totalnego zniszczenia...

Jak wiadomo powszechnie -- I Wojna Światowa ma swoje źródło w niewinnym z pozoru konflikcie.
W rzeczywistości jednak i za I Wojną Światową, i za innymi (może nawet wszystkimi) wojnami
ZAZWYCZAJ (a może nawet zawsze) stoją różnice religijne (inaczej się wyznaje Boga w walczących
ze sobą stronach) nie zaś ekonomiczne itp... I tylko wówczas ludzie gotowi są oddawać swoje
życie, gdy wierzą święcie w swoje racje oraz w to, iż Bóg nagrodzi ich poświęcenie w życiu
wiecznym. I Japończycy w to wierzyli, dzięki czemu dokonywali samobójczych ataków, i hitlerowcy
pisali wytrwale 'Got mit uns', a ówczesny papież (Pius XII) im błogosławił, i wyzwalające się
z kolonialnej niewoli plemiona łączyły się wg ,,klucza religijnego'', i w Europie najkrwawsze,
i najdłuższe wojny były wojnami religijnymi, i Arabowie, i Palestyńczycy, i Turcy są w tej
materii zacietrzewieńcami... Rzecz[y]pospolita Obojga Narodów (w istocie wielonarodowe państwo
federacyjne) była chlubnym wyjątkiem, ale i tutaj kwiat rycerstwa Zakonu Szpitala Najświętszej
Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie wespół z braćmi z całej Zachodniej Europy starł
się w Imię Jezusa Chrystusa ;) z wojskami polsko-litewskimi pod Grunwaldem i także wielokrotnie
później... Także i tutaj dochodziło do wojen pomiędzy Kościołem Zachodu i Wschodu. Bodajże
Sobór Watykański II spór pomiędzy tymi kościołami miał skutecznie załagodzić. Z innej strony
nie bez powody przed II Wojną Światową gościliśmy w naszych granicach tylu Żydów/żydów
(narodowość literą wielką, wyznanie małą) i mnie bez powodu Żydzi nazywają Polaków
antysemitami. :) Pierwsze ma swoje korzenie jeszcze w czasach Piastów, gdy Rzym
(dziś Watykan) proponował (!!nakazywał!!) gnębienie żydów, czemu się Polacy
sprzeciwili, zaś ostatnie -- w holokauście, kiedy to Polacy ze spokojem przyglądali
się eksterminacji żydów, choć Niemcy nie mieli pod ręką żołnierzy, zaś Polacy byli
doskonale przygotowani do prowadzenia wojny, która w końcu podjęli (Akcja Burza)
aby być mordowanymi przez ,,sojuszników'' czyli czerwonoarmistów... Aby było jasne:
tak zwane Powstanie Warszawskie jest tylko jednym z epizodów Akcji Burza -- ostatnim,
ale jednym z wielu i nie najokropniejszym w swej wymowie. Warszawiacy opuścili miasto
z zagwarantowanymi (i przestrzeganymi) prawami kombatanckimi, zaś tacy na przykład
żołnierze Wilna czy innych miast leżących na wschód od Warszawy byli po zwycięskiej
walce aresztowani przez wojska sowieckie i prosowiecką partyzantkę -- żołnierzy na
przykład odstawiano do obozów jenieckich, oficerów natomiast mordowano...

[wracajmy do naszego rodaka, świętego in spe, który zgotował mi piekło na ziemi]
> Z podbojów Internetu, jak i z innych podbojów (na przykład protestantyzmu i prawosławia) nasz
> rodak zrezygnował na krótko przed swoją śmiercią. Z niektórych podbojów oficjalnie -- zwrócił
> prawosławnym ich ikonę -- z innych mniej oficjalnie. Zadaniem polskiego papieża, które sam

nie znam kulisów ikonowych ;) -- ale są one powszechnie znane :)

> sobie nałożył, było zjednoczenie monoteizmu pod skrzydłami jednej osoby. Aby dokonać swego
> dzieła, Jan Paweł II uciekał się do gwałcenia :) woli innowierców i zezwalał na takie
> postępowanie swoim podopiecznym. Drogę tę zdecydowanie, na samym początku swego pontyfikatu,
> przerwał Benedykt XVI. Decyzję swoją potwierdzał i potwierdza wielokrotnie -- ostatni raz
> (przynajmniej tak mi się wydaje, że ostatni jak dotąd) przy okazji niedawnego konfliktu
> z muzułmanami, który wynikł z nieporozumienia, związanego z cytowaniem słów, które mylnie
> przyjęto jako stanowisko niemieckiego papieża.

Przypomnę księdzu Józefowi Świetlickiemu jego własne słowa:

 -- Żelazo się w ogniu hartuje.

Za jego postawę zapłaciłem utratą zdrowia (przywróconego mi przez prawosławnych zielarzy)
utratą ponad pięciu lat życia, utratą WSZYSTKICH znajomych, utratą dobrego imienia, kompletną
samotnością itd.

Ksiądz ten uznał, że moja wojna z nienawidzącymi mnie rodzicami dobrze wpłynie na moje życie,
gdyż wzmocni :) mnie i uczyni ze mnie ,,mężczyznę''. (?czyli doskonałego i bezwzględnego mordercę?)
Ja wybrałem inną drogę -- pokory, modlitwy i cierpliwego znoszenia wyniszczających mnie wydarzeń.
Niestety zapłaciłem stratą czasu, gdyż nienawiść rodziców, podsycana przez duchownych (głownie
mego ex-proboszcza a honorowego prałata papieskiego -- zmarłego nagle i niespodziewanie, niemal
w trakcie odprawianej przezeń mszy) wyniszczyła moje życie.

E. :)

Postscriptum: Rozpocząłem od poprawki przeliczeniowej miliona złotych z 1991 roku oraz od
              naniesienia poprawek z zakresu ortografii, ale jako tak samo się potoczyło. :)
Pewnie teraz nadal są jakieś błędy/usterki ortograficzne, ale nie mam już sił na dokładne
sprawdzanie -- pisanie stale o tym samym (a temat Klemensa, błędów ?merytorycznych? polskiego
papieża i dążenie duchownych rzymskokatolickich do przejęcia :) władzy nad gospodarką poruszałem
wielokrotnie) po prostu nuży. Zainteresowanych zapraszam do Googli, i do pism rzymskokatolickiego
Kościoła. :) Niezainteresowanym przypominam, że nie nakładam obowiązku czytania. :) Niby 71 KiB to <---'
bardzo dużo, ale jakby nie było -- walczyłem o SWOJE Życie. Rzymskokatolickie duchowieństwo ani
myślało mi pomagać. Wręcz odwrotnie -- dobijało mnie, choć ode mnie otrzymywało w minionym okresie
sporo pieniędzy, które płaciłem mu [duchowieństwu] DOBROWOLNIE. :) Wojnę te prowadziłem ze swoimi
(niestety) biologicznymi :) Rodzicami i rodziNami. Wojna z rodzicami przygotowywana była od roku
1992, kiedy to zbyt dużo i zbyt szybko, i zbyt łatwo zarobiłem pieniądze... Wojna z rodzinami
nie wiem, kiedy została przygotowana -- zapewne dopiero na początku 2001 roku, choć może i tutaj
wykazuję się naiwnością. :) Wojna z duchownymi -- od chyba 1991 roku, od lipca, kiedy to spotkałem
księdza Henryka Samula, któremu przeszkodziłem w odwiedzeniu watykańskiej biblioteki, swoją
(?niestosowną?) prośbą o Sakrament Pokuty, czyli wyspowiadanie mnie... Rodzice najpierw polecili
mi, abym zamieszkał pod mostem, razem z około setką tysięcy wspólnych długów, z których tylko
mnie obciążało dwoma (w PeKaO SA i Banku Śląskim) debetowymi rachunkami bankowymi około 40 tysięcy
(może 35 -- trudno policzyć) złotych... Miałem także oddać rodzicom wszystko, czego się w życiu
swym dorobiłem -- to, czego dorobiłem się wspólnie z nimi, i to, czego się dorobiłem samodzielnie.
Uważna obserwacja świata udziela odpowiedzi na wszystkie pytania zadane Bogu (poza tymi, których
odpowiedzi stanowią tajemnice Boga) i okazuje się, że na przykład w roku 2000 (tuż przed śmiercią
mojej babci ze strony mamy) moja mama modliła się (!!a jakże!!) o to, aby, popełnił samobójstwo
lub chociażbym prosił Boga o swoją śmierć... Przygotowywania zemsty znali od lat moi kuzyni
(rodziny ze strony ojca) z Ełku oraz z Nysy i (?Sosnowca?)... Między innymi odwodzili mnie
od moich planów, sugerując, iż okradną mnie moi koledzy. Życie okazało się inne -- koledzy
choć mieli moje pieniądze niepokwitowane niczym poza tak zwanym honorem -- rozliczyli się
ze mną co do przysłowiowego grosza, ale po latach, gdy stanąłem oko w oko z czymś, co mnie
przerosło -- byłem kompletnie osamotniony... Do walki ochoczo przyłączył się mój ex-przełożony
oraz duchowni. Mój najlepszy przyjaciel nie żył mimo swego młodego wieku (chory na cukrzycę
dał pokonać się przez chorobę serca i zmarł we śnie) ,,przyjaciel'' z uczelni odwrócił
się ode nie plecami natychmiast po tym, gdy się dowiedział ode mnie o tym, co mnie spotkało
(pisałem o nim na pl.rec.ascii-art) podobnie tez uczynił syn byłego prezydenta Białegostoku,
Piotr Lussa -- zapewniając mnie, że na pewno Bóg mi pomoże. :) Ciekawą ;) postawą odznaczył
się Wacław Iszkowski :) (prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, czy jakoś ;) tak)
i (?zdumiewającą?) osobiści nieprzyjaciele mego ex-przełożonego, Jerzego Kopani, którym oszczędzę
wymieniania :) [ich] nazwiskami. :) W zasadzie latem 2004 roku pozostałem zupełnie sam... Później
co jakiś czas ktoś brał mnie w obronę, po czym rezygnował z różnych powodów... Straciłem pięć lat
życia, a raczej wiele więcej -- bo rodzice tak ze mną pracowali, aby w razie czego wszystko odebrać...
Nie widzą do końca (?ani od początku?) dlaczego -- po prostu tak podpowiadały im wewnętrzne głosy. :)
Pozdrawiam Karolinę Lussę -- ja nie miewam tego rodzaju głosów i o tym, że pomóc mógłby mi wspominany
tamtego dnia profesor Rogowski po prostu wiedziałem, bo znałem go z czasów, gdy był dziekanem Ekonomii...
Zdumiewające jest, że ludzie, którzy mogli zarabiać rocznie na tak zwane czysto :) milion (10^6) złotych
postanowili mnie wyrzucić na śmietnik, abym zdechł z głodu, zimna i chorób? Ano zdumiewające -- tym
bardziej, że przed laty, gdy do nich powróciłem po zaanektowaniu :) moich pieniędzy przez moją matkę,
wiodło im się zdecydowanie źle, chyba gorzej niż mnie teraz...

Ukochanej Syrence (o której wiele pisałem w roku 2000 na grupach dyskusyjnych i nie tylko tu)
nie umiałem wyjaśnić, co mi się przytrafiło i pogodziłem się z jej utratą... Pod koniec roku
2002, kiedy powróciłem do życia z ponad trzymiesięcznej ,,śpiączki''/,,depresji'' (spałem niemal
ciągle przez ponad 100 dni) miałem nadzieję na powrót do życia... Na uczelni była sprzyjająca
mi (jak mniemałem) obsada -- Rogowskiego i Siemieniuk znałem dobrze, byłem z nimi na tak zwane
per Ty, :) główny rektor był mi coś dłużny, a i Nowowiejski kiedyś ,,trochę'' zabiegał o to,
aby mnie mieć w swojej szkole prywatnej... I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Karmelitanki
Bose ze Szczecina, które ,,przypomniały'' mojemu ex-przełożonemu o opisanej wyżej pornogate ;)
(od watergate) stosownym przekleństwem i gdyby nie święte przymierze ;) jakim był połączony
ksiądz Józef Świetlicki z komputerową firmą Komserwis SA, której bym przeszkadzał, gdybym
powrócił do pracy na uczelni... Duchowieństwo więc (mając swoich ludzi tak zwanie ;) wszędzie)
opowiedziało mojemu ex-przełożonemu o moich odkryciach poczynionych nad Zatoką Pucką, wiedząc
o tym, że panicznie boi się on wszystkiego, co mogłoby go skierować ponownie tak, skąd przybył,
czyli na wieś... O panicznym strachu profesora Jerzego Kopani wiem od niego i napisałem o tym
na pl.rec.ascii-art... Profesor Jerzy Kopania jest ateistą, ale ma znajomych także wśród księży
 -- na przykład za sprawą Wydziału Teologii Katolickiej na Uniwersytecie w Białymstoku...
Pornogate i Osłonino -- wystarczyły, aby człowiek, któremu NIGDY NIC złego nie uczyniłem,
którego nie opuściłem w czasie, opuszczali go wszyscy jego znajomi i ,,przyjaciele''
(gdy już nie był prodziekanem i jeszcze nie był posłem i jeszcze nie był prorektorem)
potraktował mnie jak twór, który trzeba zwalczać wszelkimi dostępnymi sposobami...

Z rozmowy z profesorem Rogowskim:

 -- Znasz Święczkowską?
 -- Znam. :) A która to? ;)
 -- Ona Ciebie zna. Z czasów, gdy pracowałeś u Kopani.
 -- Ja ją znam, ale z czasów wcześniejszych. :)
 -- Idź do niej. Dobrze o Tobie mówiła. Jest dziekanem we WSAPie
    i [nie pamiętam kim] na Wydziale Prawa.
 -- Pójdę.
 -- Ale pamiętaj -- we WSAPie też jest Kopania...
 -- Może jakoś go wyminę? :)
 -- [cisza sugerująca, iż świat jest zbyt ciasny, aby
    mógł pomieścić i profesora Jerzy Kopanię, i mnie]

Okres, gdy sprzyjająca mi ekipa rektorów (i jak się okazało dziekanów też)
sprawowała władzę na Uniwersytecie w Białymstoku minął mi pod znakiem
tłuczenia się z moim ex-przełożonym i jego rodziną (to nieprawda, że
przekleństwa nie są groźne, gdy trafiają w niewinnych; prawdą jest, że
można je ominąć, gdy się idzie spokojnie, ale niestety najmniejszy nawet
błąd może doprowadzić do katastrofy, a gdy przeklina

 -- cała rodzina Kopaniów, :)
 -- ,,połowa'' rzymskokatolickiego duchowieństwa (ci, którym klarowano, że muszę
    dla dobra sprawy pracować z moim biologicznym :) ojcem i płacić na ,,Kościół'')
 -- prawowierni ;) katolicy całej Polski (którym klarowano, iż jestem

    -- sekciarzem, na dowód czego pokazywano @dres guru@macrosoft.waw.pl -- należącego
       do pana Andrzeja Odyńca z firmy zajmującej się TeX-em, będącego własnie , guru
       TeX-owym :)
    -- oraz protestantem, na dowód czego pokazywano moje rozprawy o Klemensie z Aleksandrii
       (rzeczywistość jest odwrotna -- protestanci ponoć odrzucają Tradycję i ograniczają
       podstawy swojej wiary tylko do Pisma Świętego, podczas gdy rzymscy katolicy uznają
       i naukę Klemensa z Aleksandrii, i cała Tradycję) i wiersze niejakiego Chińskiego
       (w istocie Stanisława Choińskiego -- całkowicie rzymskokatolickiego ;) poety)

    -- aborcjonistą, na dowód czego zacytowano moje słowa z pl.rec.ascii-art:

         news:be4ffu$hgm$1@SunSITE.icm.edu.pl

           -- To właśnie tam -- pod RSX11-M -- spotkałem się po raz
              pierwszy z aborcją, której dokonałem wielokrotnie. :)

    -- pijakiem, na dowód czego zacytowano moje słowa z pl.rec.ascii-art:
       news:au274v$qav$1@flis.man.torun.pl (notabene -- ten numer telefonu
       zachował się do dnia dzisiejszego) oraz news:binqvg$55q$1@korweta.task.gda.pl

 -- rodziny ojca i matki, którym klarowano z kolei, iż:

    -- złamałem ojcu rękę w 2001 roku (gdy tymczasem mój ojciec nie miał chyba
       żadnego złamania od kilkudziesięciu lat, a już na pewno nie miał złamanej
       w ciągu kilku ostatnich lat ręki

    -- okradłem rodziców z mieszkań (w tej sprawie rodzice zamierzali przekupić
       kogoś z sędziów i dokonać ,,odbioru'' mieszkań, na podstawie zeznań rzekomych
       świadków umowy ustnej, na mocy której mieszkania jedynie ,,pożyczyłem'';
       ponoć ktoś z rezolutnych prawników zadał podchwytliwe pytanie: 'i kiedy miał
       państwu zwrócić?', na co otrzymał mniej rezolutną odpowiedź od mojego ojca:
       'No, zwrócić.', dzięki czemu doświadczony prawnik (chyba kobieta) natychmiast
       pojęła, w czym problem, gdyż po pierwsze takich umów nie sporządza się ustnie,
       gdyż dotyczą dóbr zbyt kosztownych/drogich, a ponadto taka umowa musiałby
       jednoznacznie precyzować czas lub inny warunek zwrotu owych mieszkań -- na
       przykład musiałby to być konkretna data... na szczęście mam w zanadrzu
       inny dokument, spisany ręcznie przez mego ojca, który miałem w razie czego
       przekonać sędziów do tego, iż rodzice kłamią; dokument nie dotyczył mieszkań
       wprost, ale wyjaśnia dużo i został sporządzony na moją osobistą prośbę...

[najmniejszy nawet błąd może doprowadzić do katastrofy, a gdy przeklina tyle osób]
to naprawdę trudno żyć... Śmiech wygrywa z każdym diabłem, ale jak zachować pogodne
serce wobec tego wszystkiego? Na dodatek w zupełnej samotności? Na szczęście nie byłem
zupełnie sam -- były grupy dyskusyjne i kawiarenki... Braki pieniędzy odsunęły mnie
niestety od masy ludzi ,,z Polski'' -- nie miałem pieniędzy na ,,podróże''... Z czasem
uznano mnie za umarłego lub obłożnie chorego, którym opiekuje się stale troskliwa matka...
W istocie matkę widziałem ostatni raz około czerwca czy lipca, a wcześniej gdzieś koło
września ubroku...

* Wojny z rodzicami przecierpiałem...

* Wojownicy ;) kościelni ;) oberwali po .... za sprawą śmierci mego ex-proboszcza
  w 2004 roku, w 2005 roku za sprawą śmierci polskiego papieża oraz za sprawą
wyboru niespodziewanej drogi kardynała Ratzingera, i wreszcie w ubiegłym roku
za sprawą wymownej śmierci maturzystów...

* Prawowierni ;) katolicy całej Polski odkryli, iż robiono ich w tak zwanego
  konia lub w durnia, gdyż ja nie byłem

  -- ani komunistą,
  -- ani kierowcą osobistym profesora Jerzy Kopani,
  -- ani mordercą nienarodzonych dzieci (post z informacją o aborcji zawierał
     także link z wyjaśnieniami, ale nie każdy ;) miał ochotę dociekać prawdy,
     zaś przeklinać i odmawiać z tego powodu pomocy -- miało ochotę wielu)
  -- ani pijakiem (jestem niemal w 100 procentach abstynentem, ale nie jestem
     alkoholikiem i czasami, gdy ktoś ma ochotę sprawdzić, czy nie jestem
     alkoholikiem, i częstuje mnie lampką dobrego wina -- nie odmawiam;
     ostatni raz poczęstowała mnie pewna Maryja ;) o imieniu Dorota
     (koleżanka wymienionej tutaj Weroniki) przed kilkoma laty...

* Rodziny -- olałem :) zupełnie... Ale niektórzy są jednak nadal dokuczliwi...
  Szczególnie rodziny z Ełku i co najmniej jedna osoba z Suwałk -- z rodziny matki...

'---> [..] Niby 71 KiB to bardzo dużo, ale jakby nie było -- walczyłem o SWOJE Życie. [..]

Najpierw było 53 KiB, ale aby uzasadnić tę wielkość -- trochę dopisałem i 53 zdezaktualizowało się. :)
Tak więc zapisałem plik i dokonałem korekty na 64 KiB... I przypomniały mi się moje programy w FORTRANie,
w których po dopisaniu lub skasowaniu czegoś -- zmieniało się położenie fizyczne/rzeczywiste zmiennych,
   gdyż nie były identyfikowane ,,po nazwie'', ale poprzez ich fizyczne położenie w podprogramie, czy
   raczej poprzez przesunięcie względne, a i pozycje podprogramów potrafiły zmieniać swoje położenie
   po pozornie niegroźnych ;) zmianach, gdyż kody podprogramów były układane w EXEku (a raczej w TaSKu)
   zgodnie z kolejnością alfabetyczną swoich nazw; niby można było inaczej, ale ja wybrałem tę drogę
co koniecznie trzeba było uwzględnić a można było uwzględnić dopiero po kompilacji zmienionego akurat
źródła. :) Czasami (ale bardzo rzadko) po takiej zmianie trzeba było dokonać kolejnej poprawki. :)
Ciekawe, czy i tutaj 64 zmieni się na 65 lub większą liczbę... Teraz, w trakcie pisania -- nie wiem, :)
choć po ilości dopisanego tekstu -- widzę, że raczej tak, i to być może o więcej niż 1 KiB. Muszę
zsejwować ;) i zobaczyć, :) lub policzyć dopisane literki, i pomyśleć -- wolę zsejwować ;) i zobaczyć,
bo i łatwiej, i bezpieczniej, gdyż nie pomylę się zbyt łatwo. I ewentualnie raz jeszcze poprawić. :)

Gdybym zmieniał z 99 na więcej, mogłaby się tak przytrafić, iż dodatkowa cyfra przesuwa to jeszcze
dalej, czyli z 99 robiłbym 123, ale owa dodatkowa cyfra (z liczby dwucyfrowej robię trzycyfrową)
sprawia, iż przechodzę ze 123 do 124, :) co trzeba uwzględnić przy kolejnym podejściu. :)

I tak było w moich programach. :) Na szczęście moje procedury były ,,mikre''. :)
Często widać było od razu, czym poskutkuje dopisanie danej instrukcji
   (na pamięć znałem długości niemal każdej, choć pozornie ten sam GOTO
   mógł zamieniać się w dwa słowa kodu lub w cztery -- zależnie od długości
   owego skoku; niedowiarków odsyłam do kompilatora FORTRANu IV plus)
i zdecydowaną większość poprawek nanosiłem od razu ze stosowną korektą
położenia zmiennej. :) A w jakim celu zmienne nie miały swoich nazw?
To oczywiste -- z powodów oszczędnościowych. :) Była zazwyczaj tylko
jedna zmienna (na dodatek jednoelementowa) i zazwyczaj też nie miała
ona swojej nazwy. :) Jej położenie można było wyliczać dynamicznie
za pomocą stosownych funkcji i/lub podprogramów lub odczytywać z listingów
kompilatora. :) Oczywiście owe funkcje i/lub podprogramy zajmowały miejsce,
więc w moich programach położenie ,,zmiennej'' odczytywane było niedynamicznie. ;)
Poza zyskiem miejsca -- zyskiwałem i czas, bo pisałem wprost pod wskazany,
sztywny adres. :) Czasami pod adres zarezerwowany dla kodu, dzięki czemu
mogłem modyfikować uruchomiony własnie program. Przeszkodą była tu właśnie
wirtualna pamięć, gdyż częściowo program znajdował się i na SWAPie,
i w pamięci i tego rodzaju zabawy sygnalizowane było jako błąd/naruszenie.

64 już zapewne weszło na 7x... :) [po sprawdzeniu] Nie -- tylko 67. :)
Jeszcze kilka drobnych korekt (kilka bajtów zdejmę, kilka dorzucę)
i sejwuję do zsyłki na serwer... Część błędów umyka automagii OE
i nie umyka mi z pamięci. Część umyka i OE i mojej z pamięci też
znika przedwcześnie. :) A części (bardzo dużej) po prostu nie zauważam. :)

Miłej Niedzieli. :)
Prawosławnych zapewniam, że choć ,,,wymodlili'' mój spór z rzymskokatolickim
duchowieństwem -- nic by nie uzyskali, gdybym nie chciał dobrowolnie w ów spór
się wmieszać. A zechciałem, albowiem płaciłem na ,,Kościół'' bardzo dużo, a gdy
poprosiłem o pomoc -- nie uzyskałem jej.

Sama tylko białostocka fara, której dach uporczywie przecieka najchętniej
właśnie tam, gdzie kiedyś stałem i jako jedyny w tym zakątku tam płaciłem
regularnie, w każdą niedzielę, poza nielicznymi wyjątkami, zyskała ode mnie:

 -- (11 lat (od lipca 1991 gdzieś do kwietnia 2003, z tym, że od około połowy
    2002 już nie po 10 złotych, gdyż mi brakowało) po (52 niedziele plus
    kilka świąt w roku)) razy 10 złotych (6600) plus co najmniej :) dwa razy
    tyle do skrzynek; ostatni raz do skrzynki wrzuciłem omyłkowo 200 złotych
    zamiast 20, :) około roku 2003, przedostatnim nieomyłkowo 800 latem 2001
    roku i zostałem ewidentnie upomniany przez (mniemam, że) Boga... :) To
    około 18 tysięcy (!!lekko licząc!!) złotych bez uwzględniania inflacji,
    ale z uwzględnianiem denominacji (czyli obcięcia czterech znaczących
    zer -- kiedy to z 10000 zł robiono 1 zł, z miliona złotych -- 100 złotych)

Pięć lat marnowanego życia... W imię czego? W imię pieniędzy...

-==-

Linii 1184 -- liczba linii też się zmienia w trakcie pisania. :)
Można te zmiany ,,przewidzieć'', to znaczy policzyć, ile się dopisało
lub/i sprawdzić w gotowym pliku, podobnie jak z bajtami, z tym, że
 z liniami łatwiej, bo jest ich (; mało. ;) Z innej strony -- część
 zmian nie pociąga za sobą zmiany liczby bajtów, jako że mnie jest
 ona podawana dokładnie. :)

Sprawdzenie jest wiarygodniejsze od liczenia, ale wymaga zapisania do pliku
i ponownej edycji. :) Najlepiej rzecz jasna przewidzieć, uwzględnić, sprawdzić
i jedynie ewentualnie poprawić. :) Tak właśnie zamieniłem 1179 na 1182 i tak
za chwilę zmienię to w 1184. :) Jeśli po sprawdzenie będzie inaczej -- czeka
mnie kolejne edytowanie. :)

Mój ostatni program pisany na SMie (SM-4, czyli kopia PDP 11/40) był trudny,
bo z pzrewidywań wyniakła liczba o dwa bajty (jedno słowo) mniejsza (adres
bliższy początkowi podprogramu) niz liczba rzeczywista. Skutkowało to rzecz
jasna fatlnie -- naruszany był ten fragment kodu, który powinien był pozostać
nienaruszony. :) No i tutaj właśnie moja teoria zawodziła... Oczywiście mogłem
(i oczywiście uczyniłem tak) po prostu zastosować to, co było rzeczywostością,
nie zwracając uwagi na to, co było przeze mnie wyliczone, ale pozostawała smitna
świadomość tego, że coś wymyka się spod kontroli... Wkrótce SMa pożegnałem
i pojechałem na wakacje, po których już SM nie wrócił nigdy do życia. W każdym
razie tak to pamiętam. Stał na swoim miejscu aż do listopada 1989 roku, kiedy to
osobiście go zdemontowałem jako pracownik ośrodka komputerowego. Zanim zacząłem
tam pracować zawodowo (za pieniądze -- jako pracownik etatowy) postawiono w miejscu,
gdzie były terminale SMowskie, sieć NetWare 2.0 lub jakoś tak. Później zabrał ją
do bodajże Zakładu Logiki profesor Marciszewski i uzupełnił o dodatkowy serwer.
Na Fizyce znowu pozostał tylko martwy SM, ale tuz po moim zatrudnieniu postawiono
tam inną sieć NetWare (bodajże 10 Acerów XT i serwer oparty o komputer z procesorem
bodajże 80386) 2.12, na której pracowałem do lata 1991 roku, kiedy to wojnę ze mną
udało się (byłem niemiłosienie cierpliwy i trzeba było mieć ogromną wolę do kłótni,
aby się ze mną o cokolwiek pokłócić) poprowadzić kobiecie, której nazwisko w mianowniku
brzmi ;) Luba Uba. :) Nazwisko 'Uba' po mężu -- dżwięczącym bezjajowo, ;) czyli jak
piszcąca lub piskliwa panienka... Luba dla równowagi ;) miała głos męski. :)

No -- i jest 71 KiB... :) I ślę na Gazetę, coby nie padło na niewinnych... :)
(którzy zawarli pokój po religijnej wojnie kilunastoletniej) ;)

Kiedyś na Pececie pisałem długie wypracowania, ale chyba nie o sobie. :)
A tym razem -- o sobie. :)

-=-

Byłoby OK, ale niespodziewanka:

Program Outlook Express nie mógł ogłosić Twojej wiadomości.
Temat 'Re: GB a GiB [zrobiło się straszliwie OT] :) ', Konto: 'Gazeta',
Serwer: 'news.gazeta.pl', Protokół: NNTP, Odpowiedź serwera:

'441 Tutaj nie wysylamy plikow binarnych - prosimy o kontakt z administratorem
- usenet@agora.pl', Port: 119, Zabezpieczenie (SSL): Nie, Błąd serwera: 441,
Numer błędu: 0x800CCCA9

-==-

No i jeszcze raz muszę uwzględnić i posłać inną drogą lub rozbić
na dwa (możśew na więcej niż dwa) posty. :)

Linii 1204 i 72 KiB...
Received on Sun Oct 15 03:45:10 2006

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Sun 15 Oct 2006 - 03:51:09 MET DST