Re: GB a GiB [zrobiło się straszliwie OT] :)

Autor: Eneuel Leszek Ciszewski <prosze_at_czytac.fontem.lucida.console>
Data: Fri 06 Oct 2006 - 00:02:29 MET DST
Message-ID: <eg3vdp$mo6$1@inews.gazeta.pl>
Content-Type: text/plain; charset="iso-8859-2"

"Maciej W. Rozycki" Pine.LNX.4.64N.0610031221590.4642@blysk.ds.pg.gda.pl

> Komputerów PDP była cała masa. :)
> VAXy znam tylko z opisów. :)
> No i nie były one (; wirtualnym rozszerzeniem. ;)

 ;-)

> Zainteresowanym polecam do poduszki:
> http://h71000.www7.hp.com/openvms/20th/vmsbook.pdf

Ja się o VAXach i VMSie naczytałem przed nastu laty. :)
Nawet brałem ludzi pod włos, pisząc, że kiedyś programista adresował
wirtualnie :) i specjalny sterownik zamieniał adresy wirtualne na rzeczywiste,
podczas gdy w dzisiejszych komputerach tego rodzaju sterowników nadal nie ma...

Mój kolega z ogólniaka pracuje w HP. :)
Powiedział, że programowo lepiej jest to przeliczać. :)

Wiele osób się na to nabrało. :)
Mogę nawet odszukać w Googlach to, co pisałem na ten temat. :)
Twardziele (nie chodzi o HDD) szukali tego rodzaju sterowników
w PeCetach, nie znajdowali i tłumaczyli, że to rozwiązanie dobre
do skansenów i wyśmiewali się ze mnie. :) Problem w tym, że od
80286 to rozwiązanie jest obecne wewnątrz procesora i bez tego
sprzętowego dopalacza SWAP miałby wartość problematyczną, gdyż
przeliczanie zajęłoby niepotrzebnie zbyt wiele czasu procesora. :)

Ja się wychowałem :) na ,,wirtualnym rozszerzeniu'', dlatego mnie nie weźmiesz
pod [ten akurat] :) włos. :) Jak niedawno tutaj pisałem -- VAXów nie znam z realu,
a jedynie PDP, a raczej SM-4, który był ,,wierną'' kopią PDP-11/40. :) Poznałem
także dokładnie RSX 11-M i byłem dosłownie nim oczarowany. :) ,,Wierność''SM-4
polegała na tym, że SM-4 psuł się z częstotliwością kilku herców, ale ja umiałem
sobie z tym radzić, czym budziłem zdumienie pracowników Fizyki. :)

Dziś, po tylu latach zdradzę im mój sekret:

 -- Przemawiałem po prostu do SMa czułymi słowami, jak do słodkiej kochanki. :)
    Nie krzyczałem, nie tłukłem pięściami (dzień dobry księdzu, który ,,z ambony'',
    czyli w trakcie kazania, stawiał za wzór zakonnicę, która w trakcie modlitwy
    stukała pięścią w stół, aby w ten sposób przekonać Boga -- Benedykt XVI na
    moje szczęście przywraca porządek Benedykta XV, Jana XXIII i Pawła VI oraz Jana
    Pawła I) ale delikatnie prosiłem :) o współpracę... Gdy się zacinał, podchodziłem
    do ,,klawiatury'' ;) i ręcznie :) popychałem go dalej (w tym celu siedziałem przy
    TT0:, z którego do ,,klawiatury'' miałem przysłowiowy jeden krok) poza tym po
    prostu nauczyłem się przewidywania i w porę przesiadałem się :) z miejsca na
    miejsce tegoż komputera... (oczywiście nie chodzi o przesiadanie się z terminala
    na inny terminal, ale o coś innego) Przypominałem sobie wówczas opowieści (nie
    wiem, czy prawdziwe, czy nie) o marynarzach, którzy uciekali z jednego kąta :)
    lotniskowca w przeciwległy w trakcie ataków -- lotniskowiec był ponoć tak duży,
    że atak niszczył co najwyżej drobny fragment okrętu, nie całość; oficerowie
    uciekali samochodami, pomniejsi piechotą -- raz jeszcze piszę, że nie wiem,
    czy te opowiadania o marynarzach były prawdziwe...

Później pracowałem tam (na białostockiej Fizyce) jako supervisor sieci Novella.

Przez kilka ostatnich tygodni życia SMa byłem jedyną osobą, która potrafiła nad tym
komputerem zapanować. :) Kończyłem swój ostatni program -- edytor. Części tego edytora
pisałem już przy jego pomocy, to znaczy tym właśnie, pisanym edytorem. :) Pisałem go
z pominięciem wszelkich zasad ,,dobrego pisania programów''. :) Dane wchodziły na kod,
wykorzystując miejsce do końca, :) dzięki czemu suma podprogramów (psection) :) była
większa od całego programu. :) W całym programie było tylko jedno miejsce, w którym
czytana była klawiatura. Cała masa zmiennych zachodziła na siebie, tablice jednoelementowe
posiadały ;) masy elementów, te same części danych różnych podprogramów nachodziły na siebie,
a zmiana czegokolwiek (nawet pozornie nieznacząca) wymagała podwójnej kompilacji. :) Pierwsza
kompilacja pokazywała spodziewane zmiany w kodzie, które należało nanieść na źródło, aby po
kolejnej kompilacji otrzymać zamierzony efekt. :)

Moje programy były szybkie (czasami o rząd wielkości szybsze, czasami o dwa :) rzędy
od adekwatnych :) programów moich konkurentów) i krótkie -- czasami tak krótkie, że
ludzie nie wierzyli w to, co widzieli na własne oczęta. :) Ponadto dopracowałem się
metody weryfikacji tych programów, tak że o zdecydowanej większości podprogramów mogłem
z pełną świadomością powiedzieć, że są bezbłędne -- weryfikacja była trochę podobna do
sprawdzania przebiegu zmienności ciągłej i różniczkowalnej funkcji, choć rzecz jasna
żaden program nie spełnia tego rodzaju warunków. :)

W edytorze tym ponad tydzień walczyłem z ostatnim słowem -- dwoma bajtami i pojąłem,
że moja teoria minęła się :) z praktyką. :) Walczyłem dosłownie o każde słowo, o każde
dwa bajty. :) (jeden bajt nie miał tam sensu) Na przykład przestawiałem linijki kodu,
aby zmniejszyć z 4 bajtów do 2 bezwarunkowy skok GOTO. :) Co mogłem -- wysuwałem poza
kod. :) Czegoś mi brakowało w FORTRANie i znalazłem to w C. :) Razem z tym czymś -- znalazłem
też wiele innych rzeczy, które ułatwiały i upraszczały pisanie, :) ale w C prawie w ogóle nie pisałem.

Ale może kiedyś poczytam raz jeszcze o VAXach. :)

-=-

Czasy DOSa chciałem jakoś przetrwać i doczekać do czegoś poważniejszego. :)
Niestety -- gdy czas stosowny nadszedł, stanąłem oko w oko z debilizmem,
którego pojąć już nie zdołałem. :) Byłem 80procentowym współwłaścicielem
spółki cywilnej, która potrafiła zarobić masy pieniędzy, choć tej firmy
w pewnym sensie w ogóle nie było. :)

 -- rzymskokatoliccy duchowni uważali, że to ,,ich firma'', :) gdyż to oni ją ,,wymodlili''
 -- matka mojego ojca uważała, że to ,,jej firma'', :) gdyż to ona ją ,,wymodliła''
 -- moja siostra rodzona uważała, że to ,,jej firma'', :) gdyż to ona ma prawo do życia
 -- i jeszcze komuś :) odbiło, bo także uważał tę firmę za swoją... :)

Tą ostatnią osobą jest ktoś, kto zna doskonale virtualnie rozszerzone PDP... ;)
Dla mnie w firmie zabrakło miejsca. Znalazło się na uczelni, ale duchowni uznali,
że muszę wracać do ,,firmy'', zarabiać i płacić im... Głodowałem kilka miesięcy,
połamały mi się dwa palce prawej ręki, mam kłopoty z kolanami, przespałem niemal
ciągłym snem nieco ponad trzy miesiące, nie mam mebli... Straciłem jedną dziewczynę
(trochę śliczną, z dobrego domu, ,,trochę'' bogatą i raczej dobrego serca) straciłem
drugą (mniej śliczną, z mniej dobrego domu, ,,trochę'' mniej bogatą, ale także wesołą)
i postanowiłem powrócić do pracy na uczelni... Ale nie wróciłem. :)

W międzyczasie zmienił się papież i okazało się, że nauka mówiąca o tym, iż można
coś ,,wymodlić'' odeszła w niebyt zapomnienia -- modlitwa stała się na nowo rozmową
z Bogiem, nie zaś trudem przeliczanym przez Boga na pieniądze lub inne dobra. :)

Firmę rozwiązałem 10 lutego ubroku i mam na to dowód z Urzędu Miasta. :)

Pozdrawiam tę ostatnią osobę. :) (której znane są virtualnie rozszerzone PDP)
Pozdrawiam też swego kolegę z ogólniaka, który pracuje/pracował w Białymstoku w HP.

-=-

Jak pisałem w swoich opowiadaniach -- Azalndczycy swoją ofiarną pomoc
przypłacili przegraną, lecz Książę Tacjan wyprowadził ich wojska do
Nadmorskiej Azalandii bez strat. :)

A znaczy to tyle, że nie tęsknię do dawnych znajomych, opływających
w dostatki, którzy nie pomogli mi w tych smutnych czasach. :) Tęsknię
natomiast do spotkanej nad morzem dziewczynki, którą nazwałem nie bez
powodu Królewną Azalandii. :)

-=-

Przeżyłem, ale straciłem dużo czasu. :)

Nie przeżyli natomiast:

 -- matka mojego ojca (nie pogodziła się ze mną przed śmiercią i jej ,,moc modlitewna'' ;)
    nie pokonała mnie -- kobieta ta uważała, że rzuci mnie na kolana za pomocą klepanych
    przez nią tysiącami sztuk :) różańców; jej ,,mocy modlitewnej'' Bóg przeciwstawił
    pokorną modlitwę wspomnianej wyżej Królewny z Azalandii, która wolę Bożą postrzegała
    przez pryzmat zmysłów i Rozumu, podczas gdy całe masy ludzi -- poprzez czucia, przeczucia,
    ,,wewnętrzne głosy'', ,,widzenia'', postawę innych osób itd...)

 -- mój proboszcz, honorowy prałat Jana Pawła II (umarł nagle, niemal
    w trakcie odprawianej przez siebie mszy świętej, a jego zgonu nie
    zapowiadało pogorszenie jego zdrowia, ani nic innego, chyba że
    wróżby, ;) gusła itp...)

 -- Jan Paweł II (umarł na 2 godziny i 23 minuty przed zbawczą
    dla niego :) niedzielą, upamiętniając tym samym mój spór
    z jego ulubieńcem, księdzem Henrykiem Samulem i moją datę
    urodzin, czyli 23 lutego; aby było jasne, nie twierdzę, że
    nasz papież został przez Boga potępiony, ale na pewno został
    przez Boga upokorzony w ten sposób -- nie dożywając tej akurat
    niedzieli, czyli ustanawianego przez siebie długimi latami,
    Święta Miłosierdzia, bodaj święta tego Kościoła, które nie
    jest dla umarłych, ale wyłącznie dla żywych)

 -- podopieczny jednego z białostockich duszpasterzy akademickich,
    DarekS z Sokółki, syn lekarzy (jeszcze do niedawna nie wiedziałem,
    co konkretnie łączyło tę śmierć sprzed wielu lat z moja osobą, choć
    od czasu pogrzebu wiedziałem, że łączono jednoznacznie tę tragiczną
    śmierć ze mną)

 -- licealiści z I ogólniaka w Białymstoku (spłonęli żywcem, uwięzieni w luksusowym
    autokarze, u progu dorosłego życia; ich śmierć do dnia dzisiejszego studzi zapędy
    związane z niszczeniem mojego życia, oby nie była daremna...)

-=-

W razie potrzeby -- Google Twoim przyjacielem. Nie chce mi się pisać niepotrzebnie wszystkiego od początku. :)

E. :)
Received on Fri Oct 6 00:05:05 2006

To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Fri 06 Oct 2006 - 00:51:04 MET DST