Odlewnia Żeliwa Nysa
Syndyk nie grabarz
Większość polskich odlewni żeliwa skarży się na złe wyniki finansowe. Tymczasem w Nysie dopiero po wejściu syndyka tamtejszy zakład nabrał wiatru w żagle.
W momencie objęcia nyskiej odlewni przez syndyka w kasie znajdowało się pięć tysięcy złotych, a długi firmy przekraczały 4 mln. - Nikt nie wierzył, że odlewnia stanie na nogi. Nawet komornik nie miał co tu spieniężyć. Jednak po przeanalizowaniu dokumentów zobaczyłem szanse dla zakładu. Spotkałem się z załogą, która od pół roku nie widziała pensji. Gdy im powiedziałem, że wznawiamy produkcję, patrzyli się na mnie jak na wariata - wspomina syndyk zakładu Wiesław Michoń.
Warunkiem utrzymania prawie stu miejsc pracy było uzyskanie nowych kontraktów i zapewnienie dostaw surowców. - Do tej pory w kraju padło ponad dwieście odlewni. Nie dziwię się naszym partnerom, że do reanimacji fabryki podeszli z wyjątkową ostrożnością - uważa logistyk zakładu Krzysztof Sowiński. Wyjściem z sytuacji było zaciągnięcie kredytu na zakup materiałów. W roli kredytobiorcy wystąpił syndyk. Jako osoba fizyczna zaciągnął kilkadziesiąt tysięcy euro kredytu i swoim majątkiem poręczył kontrakt dla jednego z niemieckich odbiorców.
- Ryzykowaliśmy wszyscy. Pracownicy mogli pójść na bruk w mieście, gdzie bezrobocie przekracza 30 proc. Ja mogłem stracić swoje pieniądze. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło - zapewnia syndyk.
Radykalnie zmieniono metody pracy. Wprowadzono nowe technologie produkcji. Ilość braków spadła dziesięciokrotnie, z 15 do 1,15 proc. Zakład, który do niedawna rocznie generował straty rzędu 2,6 mln złotych, w ciągu pierwszego półrocza osiągnął kilkaset tysięcy zysku.
- W Niemczech na pracownika odlewni w ciągu godziny przypada ok. 40 kg wyrobu. Przed wprowadzeniem zmian mieliśmy połowę tej wydajności. Dzisiaj zbliżamy się do niemieckich standardów - zapewnia inżynier produkcji Radosław Szwajkosz.
Zakład wytwarza obecnie formy odlewnicze i kile dla producenta luksusowych jachtów. Trwają przygotowania do rozpoczęcia produkcji obudów do silników elektrycznych, a przedstawiciele odlewni jeżdżą po kraju, kupując potrzebny sprzęt od likwidowanych konkurentów. Znakomita większość wyrobów trafia na wymagające rynki UE.
- Wiem, że w potocznej świadomości syndyk jest postrzegany jako grabarz zakładów. Czasem tak jest, zwłaszcza w przypadku, gdy upadłość ogłoszono zbyt późno i nie ma czego ratować. Ta odlewnia jest przykładem wykorzystania szansy na uzdrowienie firmy przy pomocy załogi. Mam tylko nadzieję, że firmę kupi ktoś, kto wie, jak nią mądrze zarządzać - zaznacza syndyk.
M.Sz.
Received on Wed Jun 18 07:54:00 2003
To archiwum zostało wygenerowane przez hypermail 2.1.8 : Thu 27 May 2004 - 11:35:29 MET DST