Lista chemfan@man.lodz.pl
[Lista archiwów] [Inne Listy]

Jak oszukać konsumenta żywności.

To: Chemia popularnonaukowa <chemfan@man.lodz.pl>
Subject: Jak oszukać konsumenta żywności.
From: ll <listowner.listy@gmail.com>
Date: Mon, 31 Aug 2015 10:03:13 +0100
http://www.kuchnia-kuchnia.pl/pl20/teksty1024/jak_oszukac_konsumenta

Jak oszukać konsumenta

Odsłaniamy kulisy rynku spożywczego, przeczytajcie anonimowy wywiad z
byłym dyrektorem zarządzającym dużym zagranicznym koncernem
spożywczym: o tym jak optymalizuje się procesy technologiczne; gdzie
kupuje się surowce i w jakiej jakości; jak ustala się skład wyrobu
gotowego aby uzyskać odpowiednią cenę. Jaki mandat grozi za niepełną
informację na etykiecie oraz za ile można kupić certyfikaty znanych
instytutów. Czyli o tym jak koncerny zarabiają na naiwności
konsumenta.

Jak jest zorganizowany rynek spożywczy?
Na rynku mamy producentów oraz tzw. rynek tradycyjny (hurtownie,
pół-hurtownie, detaliści) i rynek nowoczesny – supermarkety. Producent
sprzedaje dwoma kanałami: przez rynek tradycyjny lub/i nowoczesny.

Która droga jest bardziej korzystna dla producenta?
W handlu nowoczesnym jest o tyle trudniej, że supermarket wymaga od
producenta dotrzymania rygorów specyficznych dla danego produktu.
Supermarkety nie przyjmą do wpuszczą na rynek produktu, który ma
poniżej 75% terminu przydatności, jeśli jest to towar chłodzony to
przed rozładunkiem pracownik supermarketu na pewno dokona pomiarów
sondą termiczną wewnątrz palety. Co za tym idzie do handlu
nowoczesnego producent dostarcza wyroby najszybciej jak to jest
możliwe. Rynek tradycyjny nie stawia takich warunków. Tam kieruje się
pozostały towar. Rynek tradycyjny w zamian za odpowiednią politykę
cenową jest w stanie wchłonąć niemalże każdą ilość produktu. Korzystny
jest nowoczesny bo tam produkty szybciej rotują.

To należałoby wydłużać w nieskończoność termin przydatności?
Tendencja do wydłużanie terminu przydatności do spożycia jest normą.
Generalnie koniec terminu przydatności do użycia nie oznacza, że
produkt jest zły, stary, zepsuty czy trujący. Przykładowo w przypadku
jogurtu termin przydatności do spożycia zależy od ilości bakterii
swoistych. Dopóki w jogurcie jest zgodna z definicją jogurtu ilość
bakterii jogurtowych, produkt jest jogurtem czyli tym co deklarujemy
na etykiecie. Jeśli spada wartość tych bakterii, to oznacza koniec
terminu przydatności do spożycia. Po tym terminie staje się
teoretycznie innym produktem. Dopóki nie rozwijają się w produkcie
grzyby, to można powiedzieć, że towar nadaje się do konsumpcji.

Jak wydłuża się termin przydatności do spożycia?
Jeśli producent działa prozdrowotnie, może wydłużyć termin
przydatności na poziomie zakładu, dzięki produkowaniu i pakowaniu
wszystkiego na linii – w atmosferze kontrolowanej – wewnątrz maszyny.
Na takiej linii przygotowuje się zarówno produkt jak i opakowanie.
Wtedy producent ma gwarancję, że do produktu nie dostaną się żadne
drobiny kurzu, które są idealnym środkiem transportu dla wszystkich
mikroorganizmów. Taki produkt ma wtedy najwyższą dziś klasę
septyczności i jego termin przydatności do spożycia może się nawet
podwoić.

Co z produktami o niskiej septyczności?
Do pozostałych trzeba pakować chemię aby utrzymać długi termin
przydatności. Są też producenci, którzy próbują zdobyć rynek
ultrakrótkim terminem przydatności. Ale trzeba pamiętać że nawet taki
produkt musi przejść przez ciąg logistyczny, zanim trafi do klienta.

Co dzieje się z przeterminowanymi produktami?
Zdarza się, iż są ponownie wykorzystywane, ale to zależy od specyfiku
produktu. Producent odbiera z sieci produkty przeterminowane i ma do
wyboru utylizację lub ponowne przetworzenie. Tłuszcze można ponownie
przetworzyć. Topi się je ponownie poddaje obróbce dodaje się do cyklu
produkcyjnego. Dla pewności do takiego surowca można dodać substancji
smakowych i zapachowych aby uzyskać nowy produkt o porządanym smaku.
Znudzony klasycznym smakiem klient poszukuje nowości i wymaga od
producenta coraz to nowych wariacji smakowych. One świetnie się
sprzedają. Tego zabiegu nie stosuje się w produktach o smakach
naturalnych.

Jednak obecnie klienci sklepów coraz częściej czytają etykiety i
zniechęca ich widok wszechobecnych E-cośtam.
Tak, dlatego producenci bardzo często nie piszą wszystkiego na
etykiecie. Klienta nie należy zniechęcać do zakupu.

Czy to oszustwo nie wyjdzie na jaw?
Mandat karny w wysokości 5 tysięcy złotych i nakaz uzupełnienia
etykiety. To żadne pieniądze dla wielkiego koncernu. Rynek nie wymaga
od producenta naprawdę zdrowej żywności. Polski rynek rządzi się ceną.
Zresztą jeżeli producent napisze prawdę, że produkt zawiera E takie i
owakie lub związki chemiczne, ktoś spojrzy że jest E i tyle. Mało kto
to czyta i rozumie, a producent ma „dupokrytkę”, że napisał prawdę.
Jedyną żywnością moralnie produkowaną są chińskie zupki. Przecież
wszyscy wiedzą, że tam jest cała tablica Mendelejewa. Tam nikt nie
ściemnia że to jest zdrowe. Wiesz co jesz.

Czy stosuje się podobne zabiegi w drugą stronę? Np. pisze się że
produkt zawiera coś czego w rzeczywistości nie ma?
Ostatnio głośno w prasie było o parówkach cielęcych w których nie było
ani grama cielęciny, tylko aromat. Podobnie jest z makaronami
zrobionymi z pszenicy Durum, w Polsce trzeba zmieszać makaron z mąką
pszenną, bo inaczej Polak będzie twierdził, że mu się nie ugotował. To
nie do końca oszustwo, bo do produkcji makaronu nie używa się tylko
pszenicy Durum. Najważniejsze że konsument dostaje to tego czego chce.
To są jednak oszustwa niegroźne dla naszego życia.

A czy są również te groźne?
Niektóre nowoczesne sposoby optymalizacji produktów wymagają użycia
substancji bardzo szkodliwych dla ludzkiego zdrowia, jednak w małych
proporcjach nie są w stanie zrobić człowiekowi nic złego. Przy
produkcji używa się często ciężkiej chemii. Jeśli ktoś jest
nieostrożny z procesu technologicznego może przedostać się chemia
szkodliwa dla zdrowia. Do produkcji niektórych soków używa się enzymu.
Jeżeli zalejemy jabłka wodą i wlejemy do tego enzym, otrzymamy czysty
sok. Enzym trawi wszystko: ogonek, skórkę, pestki i zostawia sam sok.
Trzeba zablokować enzym by dalej nie pracował. Jeśli ktoś będzie
nieumiejętnie postępował nie zatrzyma tego procesu i będzie czynny
enzym w produkcie gotowym.

Jakie inne oszustwa możemy zaobserwować na rynku spożywczym?
Istnieją producenci, którzy w produkcji mąki dla uzyskania idealnej
bieli mielą trochę kredy. Kolejnym przykładem są śledzie. W Polsce nie
ma takich zdolności produkcyjnych, żeby wyprodukować je wtedy kiedy
ludzie ich potrzebują, np. na święta. Normalną cechą śledzia jest jego
czarnienie. Dlatego śledzie zalewa się perhydrolem, dzięki temu
wybielają się, są piękne, białe i delikatne. Później się je płucze i
sprzedaje a konsumenci chwalą te śledzie, że są takie dobre i
rozpływają się w ustach. Klient właśnie tego chce: żeby śledź był
biały i rozpływał się w ustach… i takiego dostaje. Ale że to już nie
jest śledź…

A co z innymi rybami? Czy w podobny sposób poprawia się ich walory
wizualne lub smakowe?
Ryby, które do nas trafiają zwykle są głęboko mrożone, gdyż zanim
trafią do Polski, muszą przebyć długą drogę. Ilość tego co odławiane
jest u nas na Bałtyku nie zaspokaja polskich potrzeb, więc kupuje się
je na giełdzie w Amsterdamie, gdzie przypływają kontenerowcami –
wielkimi mroźniami. Niektóre ryby płyną z Azji, tak jak dorsz. Dorsz
jest rybą drogą i rzadką, jednak ten dostępny w Polsce jest stosunkowo
tani. A to dlatego że jest to ryba dorszowata – Czerniak . Tylko
specjaliści są w stanie rozpoznać ją po prędze. Jak już jest w postaci
fileta, nie różni się prawie niczym od dorsza. Na przykład chiński
kuter łowi ryby, przerzuca je na kuter mroźnię, potem na mroźnię
kontener i wtedy dopiero płynie do Europy. To może trwać. Od momentu
przejścia na rynek celny Europy jest 18 miesięcy na jego sprzedaż.
Nawet jeśli te ryby przeleżały gdzieś z 10 lat. Unia kontroluje ich
świeżość dopiero od momentu gdy ryby dotrą na jej obszar celny. Ale to
nie koniec oszustw.

Co dzieje się potem?
Ryby są natychmiast rozmrażane i wrzucone na taśmę gdzie małymi
igiełkami nastrzykuje się w nie wodę. Krople wody rozrywają tkanki i
zostawiają miejsce na następne nastrzyknięcia i tak się pompuje ryby
wodą, żeby przybrały na wadze a następnie się je zamraża. Ale jeszcze
gorsze jest zamrażanie ryby z glazurą wodną, tak się robi najtańsze
ryby. Wtedy kupujemy kilogram wody, z czego 20 gram to jest ryba. Ale
i tak lepsza jest ryba z połowów naturalnych niż z hodowli, gdzie ryby
są pasione modyfikowaną genetycznie karmą, tak jak broilery czy
świnie.

Nie tylko zwierzęta, ludzi też…
Certyfikacja pasz jest bardziej kontrolowana niż jedzenie dla ludzi,
trzeba spełnić więcej parametrów żeby wyprodukować paszę. Pod względem
zanieczyszczenia chemicznego pasza dla zwierząt jest bardziej stabilna
i zdrowsza niż jedzenie dla ludzi, gdyż zawiera mniej chemii. Jednak
pasza zawiera więcej antybiotyków i substancji czynnych oraz najgorsze
możliwe ziarno.

Czy również w produkcji żywności producenci kierują się własną
kieszenią zamiast dobrem konsumenta? Czy również nasze jedzenie jest
skażone GMO?
Z mojego punktu widzenia u nas jest samo GMO. Praktycznie nie istnieje
kukurydza, która nie jest GMO. Nikt nie wymaga od silosów aby trzymały
ziarno oddzielone. Producenci kupując surowiec do produkcji, nie
patrzą skąd pochodzi ta kukurydza, najważniejsze żeby była tania. A i
sama kukurydza nawet jeśli nie jest modyfikowana, to z dużym
prawdopodobieństwem gdzieś kiedyś uległa zapyleniu przez stojącą
niedaleko kukurydzę GMO. Nigdy nie można powiedzieć że w 100% ta
kukurydza nie jest GMO.

Jednak mimo wszystko rośnie świadomość konsumencka, coraz częściej
odwiedzamy sklepy z żywnością ekologiczną, szukamy produktów z
certyfikatem ekologicznym…
Mało komu w Polsce zależy na tym, żeby mieć produkt wolny od GMO. U
nas się tego nie wymaga, ale gdyby potrzebne było uzyskanie stempla
„GMO free”, to jest banalnie proste! To tylko kwestia pieniędzy. Kiedy
była taka akcja, żeby nie łowić tuńczyka bo przy jego połowie giną
delfiny, to na każdym opakowaniu było napisane „Dolphin Free”. Nie
ważne czy ta informacja była prawdziwa, ale ważne było to że klienci
na to patrzyli. Gdyby u nas także była taka moda na „GMO Free”, taki
napis pojawiłby się na prawie każdym produkcie.

A my naiwni konsumenci byśmy w to uwierzyli… Czy genetycznie
zmodyfikowane produkty możemy spotkać również tam gdzie się ich
najmniej spodziewamy?
Genetycznie modyfikowanych produktów używa się m.in. do produkcji
soków. W Polsce trudno jest dostać surowiec stabilny chemicznie, w
Polsce marchewka jest za każdym razem inna. Nie ma grup producenckich,
które dbałyby o to, żeby marchewka miała odpowiednie parametry, była
powtarzalna. Można używać marchew z Holandii, takie gotowe małe
marcheweczki, wszystkie jednakowej wielkości, wiadomo wtedy ile cukru
dodać na 3 tony produktu, aby powstała określona ilość soku o
określonym powtarzalnym smaku, konsystencji i gęstości.


A potem wmawia się nam że soki są zdrowe… Bardzo często producenci
mamią nas reklamami, szczytnymi ideami: zdrową ekologiczną i etyczną
żywnością w najlepszej jakości. Ile jest w tym prawdy?
Soki to jedna sprawa, ludziom wmawia się że margaryna jest zdrowa,
choć jest substancją której powinniśmy unikać. Margaryna to tłuszcze
roślinne w formie stałej. Żeby tłuszcz roślinny się zestalił trzeba go
podgrzać. A zestala się tylko i wyłącznie wtedy kiedy powstają izomery
trans. Tylko że ludzie nie trawią tych izomerów. Potem dodaje się do
niej substancje obniżające cholesterol i tak powstaje margaryna
„prozdrowotna” dodatkowo polecana przez znane medyczne stowarzyszenia
i fundacje.

Czy te certyfikaty znanych instytutów mają podłoże w badaniach medycznych?
Bardzo często nie. To tylko pieniądze. Znaczek jakieś organizacji
kosztuje określona sumę. Biorąc pod uwagę zyski firmy, to nie są duże
pieniądze. A konsumenci kupują to co ma odpowiedni znaczek. Fundacje
częstokroć nie sprawdzają jakichkolwiek badań. Mnie nikt nigdy nie
zapytał o badania tylko o wysokość wsparcia dla fundacji lub
stowarzyszenia.

Czy kupując droższe produkty z „wyższej półki” mamy gwarancję że
jakość produktu jest rzeczywiście wysoka?
W przypadku wyjątkowych ekskluzywnych produktów, producent może
ustalać cenę. Wtedy mamy częściową gwarancję, że produkty te powstały
ze składników o wysokiej jakości. Zwykle jednak obserwuje się
tendencję do zwiększania rentowności produktu, obniżania ceny i
optymalizowania kosztów. Towar trzeba dopasować do rynku, w przeciwnym
razie będzie za drogi.

Jak to się odbywa?
Można zwiększyć produkcję automatyczną, zmniejszyć zatrudnienie lub
zmienić surowce. Produkt dostosowuje się pod wymagania supermarketu,
pogarsza się żywność, żeby się zmieścić z ceną. Czegoś się dodaje,
ujmuje lub nie dodaje wcale.

Kto o tym decyduje?
„Księgowi” decydują o składzie naszego produktu, jeżeli technolog
żywności aprobuje tę zmianą, mówi że można zmienić surowiec na inny,
zwiększyć lub zmniejszyć proporcję, to tak też się dzieje. Na początku
wchodzi produkt, obserwuje się jak się sprzedaje, jaką ma marżę a
następnie zaczyna się optymalizować proces produkcji. A potem chodzi o
to żeby produkt utrzymał dawny smak i konsystencję.

Czy to jest możliwe?
Tak, zwykle aby zneutralizować nowy smak dodaje się więcej cukru, aby
potanieć – wodę i substancje ją wiążące, aby przedłużyć datę
przydatności – konserwanty. Mówi się że jeśli by odmrozić kogoś kto 50
lat temu wpadł do lodu, to mógłby nie przeżyć pierwszego posiłku.
Jesteśmy na tyle zaprawieni w walce z chemią, jemy ją codziennie i
jakoś żyjemy. Nie ma całkowicie niebezpiecznej żywności, to zależy od
tego ile jej zjemy.


Czy wiedział Pan o tym wszystkim kiedy zaczynał Pan pracę w tej firmie?
Nie, myślałem że nie ma nic złego w produkowaniu żywności. Zmieniłem branżę.

Z pewnością również stosunek do rynku spożywczego?
Nie zakładam już sobie różowych okularów, wierząc ślepo że to co jem
jest zdrowe. Staram się robić świadome zakupy, ale godzę się z tym że
i tak kupuję mnóstwo chemii.

Nauczony własnym doświadczeniem, co mógłby Pan poradzić innym konsumentom?
Jesteśmy tym co jemy. Osobiście nie jem mięsa, ale gdybym je jadł,
starałbym się kupić je od kogoś, kto prowadzi własną hodowlę, nie
używając antybiotyków i hormonów. Doradziłbym zakupy z głową,
kupowanie produktów o wysokiej jakości, produktów które szybko rotują.
Wtedy producent pilnuje żeby nie zepsuć tego produktu, gdyż dzięki
temu dobrze zarabia. Dobre rzeczy kosztują. Ze zbóż polecam owies.
Odradzam kupowanie produktów z dużą ilością cukru, lepiej posłodzić
jedzenie na własnym talerzu. Odradzam także produkty smakowe – polecam
smaki naturalne. Najlepiej byłoby mieszkać w czystym zakątku Polski,
gdzie wcześniej nikt nie wylewał ropy na pole, mieć pewne pole tak od
50 lat sadzić sobie swoje i pilnować żeby ktoś nam tam nie wlazł i
czegoś nie wylał. Ale to już graniczy z paranoją. I czy to jest
jeszcze możliwe?

Rozmawiała JK

data ostatniej modyfikacji tekstu:
8 grudnia 2010


<Pop. w Wątku] Aktualny Wątek [Nast. w Wątku>
  • Jak oszukać konsumenta żywności., ll <=